#57 Powrót do Reims, Didier Eribon
Esej autobiograficzny. Autor wraca na francuską prowincję i mierzy się z własnym wstydem, którego powody upatruje w robotniczym pochodzeniu, seksualności i społecznym wykluczeniu. Tłumaczenie: Maryna Ochab, Wydawnictwo Karakter
Transkrypcja odcinka: Powrót do Reims, Didier Eribon
Maciek (M): Cześć. Dzień dobry. Witajcie w kolejnym odcinku naszego podcastu. Dzisiaj porozmawiamy o książce, którą czytaliśmy wspólnie. Jest to „Powrót do Reims” Didiera Eribon. Książka wydana w 2009 roku we Francji, a w Polsce w 2019 nakładem wydawnictwa Karakter i przetłumaczona została przez Marynę Ochab. Cześć Kamilu!
Kamil (K): Cześć Maćku. Witajcie wszyscy w nowym roku. Tak, jak wspomniałeś, wydawnictwo Karakter wydało „Powrót do Reims”. Kiedyś mówiliśmy już o książce z tego wydawnictwa. Była to książka „Czarna skóra, białe maski” i tym razem mamy znowu do czynienia z taką, powiedziałbym, ambitną eseistyką z tego wydawnictwa. „Powrót do Reims” jest esejem na motywach autobiograficznych. Bez wątpienia jest to wymagająca treściowo książka, muszę przyznać.
Moim zdaniem nie jest to książka dla wszystkich. Na pewno nie trafi do wszystkich ze względu na to, że jest to esej polityczny i pisany przez autora skrajnie lewicowego. Tutaj chcę to powiedzieć na początku, że właśnie dotyczy on tematów, które dla tej sfery politycznej są szczególnie ważne. Czyli między innymi idei klasowych, filozofii marksistowskiej, czy problemów związanych z mniejszościami.
Wiem już teraz, że takiej książki nie przeczytają wszyscy, ale personalnie chciałbym, żeby eseje z różnych stron politycznych były czytane przez jak największą liczbę osób, bo to też pozwala nam rozwijać nasze perspektywy, a też jestem tego zwolennikiem.
M: Z jednej strony owszem – jest to esej, więc duża część „Powrót do Reims” odbywa się w takim akademickim rejestrze i czasami może jest trudna do zrozumienia, ale przez to, że jest to autobiografia, to ma się poczucie, że nie czyta się czystej teorii, tylko czyta się naprawdę czyjąś historię. Bardzo mi się to połączenie podoba. Myślę, że to jest duża wartość tej książki.
K: Zgadza się. Warto zaznaczyć i nakreślić, jaki jest kontekst tej autobiografii. Jest to oczywiście dzieło francuskiego twórcy, francuskiego myśliciela. Nie wiem, czy się ze mną zgodzisz, ale jest to biografia nieco tragiczna. Zaraz powiem, dlaczego tak sądzę. Po pierwsze Didier Eribon rodzi się na prowincji – w tytułowym Reims – w rodzinie robotniczej. W takim środowisku zaczyna odkrywać swoją seksualność, a dokładnie swoją homoseksualność. Jak możemy się domyślić, będzie on odbiorcą licznych drwin i obelg, które będą z czasem zmuszały go do podjęcia pewnych działań, zmierzających do tego, żeby z tej prowincji uciec. Wykorzystuje więc on swój wysoki potencjał intelektualny i chce przenieść się do większego miasta – konkretnie do Paryża. Dąży więc w tej swojej historii życiowej do przełamania zarówno bariery związanej z brakiem akceptacji ze względu na seksualność, ale też chce przełamać te duże ograniczenia, jakie na jednostkę nakłada podział klasowy jak i jego pochodzenie robotnicze. Dlaczego mówię, że jest to autobiografia tragiczna? Bo Didier Eribon tak naprawdę szczęścia nie zaznaje, ani na prowincji właśnie ze względu na swoją seksualność, ani później w Paryżu, ze względu na pochodzenie robotnicze. Bywa już oczywiście w nowym otoczeniu intelektualistów paryskich, natomiast cały czas czuje ten wstyd związany z robotniczym pochodzeniem.
M: Tak, masz rację. Wstyd w „Powrót do Reims” jest chyba najciekawszy, bo on z jednej strony jest opisywany w kontekście pochodzenia, a z drugiej strony w kontekście seksualności. Sam Eribon o tym pisze, że większość gejów spotyka ten los – tych, którzy urodzili się gdzieś na prowincjach, w małych miasteczkach – że oni wcześniej, czy później zdają sobie sprawę z tego, że muszą z tej prowincji uciec. Na początku pewnie odbywa się to w jakiś sposób intuicyjny, ale wcześniej czy później po prostu zaznają na własnej skórze wrogości małego społeczeństwa, które jest wokół nich, i najczęściej uciekają do dużych miast. Często oczywiście są to stolice.
To jest bardzo ciekawe i bardzo mnie to uderzyło, że Eribon na prowincji czuł się źle z powodu swojego homoseksualizmu, wstydził się swojej seksualności, natomiast w Paryżu, do którego się przeniósł, wcale nie czuje się swobodniej. Tam z kolei ogranicza go wstyd wynikający z pochodzenia. Z tego, że pochodzi z klasy robotniczej.
To jest studium wstydu pochodzenia. Myślę, że ta książka bardziej skupia się na wstydzie wynikającym z urodzenia się w klasie robotniczej i na tym wszystkim, z czym to się wiąże. Będąc w Paryżu, wśród intelektualistów, wśród klasy średniej, bo takie ambicje Eribon miał, on musiał się cały czas ukrywać. Nawet musiał myśleć o tym, co mówi i w jaki sposób mówi. Musiał ukrywać swoje naleciałości, bo najbardziej wstydził się właśnie tego, skąd pochodzi, a nie tego, że na przykład jest gejem.
Uderzające było to, jak on nabywał nowy habitus, czyli wszystkie umiejętności, kompetencje, sposób postrzegania świata, które są charakterystyczne dla klasy średniej, paryskich intelektualistów, ludzi wykształconych i tak dalej. To było niezmiernie ciekawe.
K: To było zdecydowanie interesujące, ale nie wiem, czy zauważyłeś, że główne przesłanie „Powrót do Reims” jest dosyć przewrotne, bo tak, jak mówisz z jednej strony Eribon ucieka z prowincji, ucieka z klasy robotniczej, ucieka od swojej rodziny, ale z drugiej strony mamy do czynienia z ogromnym sympatykiem myśli marksistowskiej. Czyli mamy pewnego rodzaju dysonans pomiędzy tym, czemu Eribon hołduje w teorii, a tym, jak do klasy robotniczej odnosi się w praktyce. Z biegiem lat staje się wręcz wyznawcą kultu klasy ludowej, w sensie takim teoretycznym właśnie. Tworzy abstrakcyjny mit klasy robotniczej, w którym jest ona pewnego rodzaju symbolem najważniejszych cnót. Również symbolem walki o równość społeczną, co jest przecież najbliższe jemu, również jako gejowi. Tymczasem jego własne doświadczenia z rodziną właśnie robotniczą, między innymi wychowanie z ojcem homofobem, braćmi ignorantami, z matką, która jest niewyedukowana i przez to ma ciągłe pretensje do wszystkich naokoło, sprawiają, że tak naprawdę względem przedstawicieli klasy robotniczej z najbliższego otoczenia, czuje on pewnego rodzaju pogardę i chce od nich uciec.
Ten dysonans pomiędzy teorią a praktyką i to zagubienie autora, pokazuje taki jeden cytat, który mi bardzo uświadomił charakter tego rozdźwięku: „Mój młodzieńczy marksizm był więc dla mnie lektorem społecznego wyparcia się własnej tożsamości społecznej. Opiewałem klasę robotniczą, by tym bardziej oddalić się od prawdziwych robotników. Czytając Marksa i Trockiego, czułem się awangardą ludu. Tymczasem wkraczałem raczej w świat uprzywilejowanych. W ich czasowość i w ich sposób upodmiotowienia. Świat tych, którzy mają czas czytać Marksa i Trockiego. Pasjonowało mnie to, co Sartre pisał o klasie robotniczej. Nie znosiłem jednak klasy robotniczej, w której byłem zanurzony. Robotniczego środowiska, które ograniczało mój horyzont”.
M: No tak. To jest chyba trochę też tak, że to, co on czytał, to była wyidealizowana teoria, prawda? A to, z czym się spotkał u siebie na prowincji… on opisuje tę klasę robotniczą absolutnie bez żadnego lukru. Tam jest o rasizmie, o homofobii i to było na porządku dziennym. Znamy to zresztą też z innych francuskich książek, które omawialiśmy w tym podcaście, ale to może zostawmy sobie na koniec. Dla mnie to jest może też trochę takie symboliczne, bo ta książka opowiada też o tym, jak lewica potraktowała swoich wyborców.
Tak, jak na początku Ty mówiłeś, że może to nie jest książka dla wszystkich, ja bym chyba jednak chciał, żeby tę książkę przeczytali wszyscy, gdybym mógł wybierać. Nie wydaje mi się, żeby to była książka tylko dla lewicy, choć chyba dla niej szczególnie, bo można by było na przykład zrozumieć, dlaczego rośnie w siłę prawica w Europie. I też na przykład to, co obserwujemy w ostatnich latach w Polsce. Ja wciąż mam bardzo dużo znajomych, którzy nie rozumieją, dlaczego PiS wygrał wybory.
K: Tak, ten schemat jest tutaj przez Eribon bardzo klarownie podany. Ja w zasadzie wcześniej nie zdawałem sobie z tego sprawy. Ten schemat zmiany wyborczej z lewicy na prawicę odnosi się do prostego założenia, że kiedyś to lewica zrzeszała ludzi, którym było źle i kierowała ich populistycznie przeciwko grupom bardziej uprzywilejowanym. Czyli robotników przeciwko elitom i burżuazji. Dziś to prawica przejmuje taką retorykę i gromadzi wyborców, którzy właśnie uważają się potraktowani niesprawiedliwie.
M: Chodziło o to, żeby występować w interesach klasy robotniczej, żeby walczyć o prawa pracownicze, żeby walczyć z podziałem klasowym. I ta cała klasa robotnicza, która oddawała swoje głosy na komunistów, na socjalistów, na ogólnie pojętą później lewicę, rozumiała tego rodzaju przekaz. Natomiast potem, gdy lewica doszła do władzy, nie do końca wywiązywała się z tych swoich obietnic. Zaczęła mówić o jakiejś umowie społecznej. Zaczęła mówić o wspólnocie, także tej europejskiej, o wolności. Zaczęła też używać nowoczesnego języka. W programie lewicy pojawiło się dużo światopoglądowych rzeczy i to jest w bardzo dużym dysonansie do pierwotnych wyborców właśnie, do klasy robotniczej.
Bardzo dużą wartością książki „Powrót do Reims” i chyba jej też jednym z głównych tematów jest właśnie to, jak klasa robotnicza stopniowo zaczęła się odsuwać od lewicy i zaczęła przekazywać swoje głosy rodzącej się prawicy. Takiej nawet, powiedziałbym, ultrakonserwatywnej prawicy, która nadaje nową tożsamość klasie robotniczej. Na przykład nie zwracając się do niej per „robotnicy”, tylko na przykład per „Francuzi”. Czyli na przykład buduje im tożsamość wokół wartości nacjonalistycznych. Zaczyna się pojawiać na przykład strach przed imigrantami. Prawica zaczyna tworzyć jakiegoś wroga, który przychodzi do Francji. Zresztą znamy tę narrację też Polski z ostatnich lat i to jest zawsze ten sam mechanizm.
Jest jakiś wróg, w tym przypadku imigranci z Afryki Północnej, którzy przychodzą, zabierają miejsca pracy, zabierają mieszkania i tak dalej, i ci robotnicy świetnie się odnaleźli właśnie w takim nowym, prawicowym układzie i to jemu przekazali swoje głosy. To jest absolutnie ciekawe w tej książce.
K: Mamy też wyraźnie opisane zjawisko klasowości. Eribon jest ultra zwolennikiem takiego zdania, że klasowość jest w naszych czasach nadal obecna i jednoznacznie determinuje to, do czego mamy prawo, to, w jakim zakresie mamy ograniczenia, a w jakim nie i że jednoznacznie wpływa na nasze życie. Zastanawiam się, czy tak rzeczywiście jest. Mam trochę inne zdanie niż autor. Myślę, że jego historia jest też najlepszym przykładem tego, że tak do końca nie jest, że klasowość i klasowy determinizm wpływa jednoznacznie na nasze życie. On przecież potrafił swoim życiem, swoim zaangażowaniem intelektualnym udowodnić, że można z syna robotników stać się wykładowcą uniwersyteckim, bo tutaj trzeba też powiedzieć, że Eribon jest i był przez ostatnie kilka lat wykładowcą na uczelniach wyższych.
To, co mam do zarzucenia „Powrót do Reims” – a mam niewiele muszę powiedzieć – to są niektóre przemyślenia autora. Właśnie szczególnie związane z tym determinizmem klasowym, że wszystko zależy od naszego pochodzenia i że on czuje taką głęboką niesprawiedliwość i obecną wciąż klasowość.
Tam jest taki przykład, że nie udało mu się dwukrotnie zdać bardzo ważnego egzaminu państwowego, przez co odcięte zostało mu dofinansowanie i stypendia, i nie mógł ukończyć swojego doktoratu. Puentuje to takim stwierdzeniem, że to jest przykład tej klasowości i jego niższych szans ze względu na pochodzenie. Wydaje mi się to troszkę jednak przesadzone i takie ultra jednostronne, bo przecież takie wytyczne akademickie, co do zdania egzaminów są chyba klarowne. Jeśli ktoś zdaje, to ma stypendium, jeśli nie, to stypendium jest mu zabierane.
To też jest z drugiej strony fascynujące, jako myśl po przeczytaniu tej książki, że nie możemy popadać w jakąś skrajność i oddać się jednoznacznie lewicy czy poglądom prawicowym, bo jeśli nie zachowamy tej elastyczności w pewnych kwestiach, to po prostu się pogubimy i staniemy się więźniami tych ideologii. Wydaje mi się, że myślą płynącą z „Powrotu do Reims” jest taka informacja dla czytelnika, że autor jest troszeczkę pogubiony momentami.
M: Ja się z Tobą nie zgadzam w tej kwestii, bo uważam tak, jak autor, że jednak pochodzenie klasowe w dużej mierze determinuje naszą przyszłość i właśnie odwołując się do tego dyplomu tak, jak ty mówisz, że wytyczne akademickie są jasne i klarowne – oczywiście tak. Natomiast jeżeli ktoś pochodzi z klasy robotniczej i nie dostaje środków ekonomicznych od rodziców po to, żeby sobie w spokoju pisać jakieś doktoraty i musi na przykład pracować po ileś godzin dziennie… on tam opisuje, że wykonuje jakieś prace pod Paryżem, potem musi łapać pociąg, żeby jechać na uniwersytet i tak dalej. On po prostu nie ma się kiedy uczyć. O to chodzi, że jeżeli nie masz pieniędzy, to musisz pracować. Jak masz realizować program studiów dziennych, jednocześnie pracując po 8 godzin dziennie? Kiedy Ty się masz uczyć? Jakie masz szanse w porównaniu z ludźmi z bogatych domów? Urodzonych na przykład w klasie średniej.
Później on też jasno mówi o czymś, co nazywamy kapitałem społecznym. Czyli nawet jeżeli uda mu się w jakiś sposób zdobyć pieniądze i nawet jeżeli będzie miał dyplom, to nie jest powiedziane, że osiągnie sukces. Bo na świecie – chyba szczególnie w dzisiejszym świecie – liczy się coś takiego jak znajomości. Jeśli on nie dziedziczy po swojej rodzinie środków ekonomicznych ani kapitału społecznego właśnie w postaci jakiejś sieci znajomości, to jasne, że takiej osobie jest trudniej. Zwróć uwagę na przykład, że bardzo często przecież tak jest, że dzieci prawników, sędziów i tak dalej są prawnikami i sędziami. Bardzo często tak jest. Może to jest jakiś stereotyp albo mit, nie wiem, ale mam takie wrażenie, że gdyby ktoś to zbadał, to myślę, że wśród dzisiejszych młodych prawników jest więcej ludzi, którzy wywodzą się z prawniczych rodzin, niż takich, którym się udało, a wywodzą się właśnie z klasy robotniczej. To Eribon nazywa cudem edukacji.
Didier w „Powrót do Reims” jasno mówi, że to nie jest tak, że jak się urodzisz w klasie robotniczej, to musisz pracować w fabryce do końca życia, ale statystycznie – i to jest słowo klucz – jest Ci o wiele, wiele trudniej. On mówi, że jemu się udało, ale on to nazywa cudem. Rozpatruje to w kategorii cudu. Jego rodzinie na przykład, jego braciom już się to nie udało.
Jeżeli chodzi o to, że wyjechał do Paryża, to przecież pierwsze zdanie w epilogu mówi nam o tym, że owszem, on do Paryża wyjechał, udało mu się uciec z tej prowincji i tam się odnalazł jako gej. Natomiast próbując wejść do tego świata intelektualistów, poniósł swego rodzaju porażkę i w tym sensie jest to biografia tragiczna, tak jak powiedziałeś to na początku, bo nie udało mu się zrealizować tego całego programu, który sobie założył.
Jeżeli jeszcze chodzi o te podziały klasowe, to ja też mam takie przemyślenie, że owszem może dzisiaj jest już robotników mniej – ja też patrzę oczywiście cały czas z perspektywy Polski, bo jednak w Polsce klasowość po PRL-u jest zupełnie inna niż gdzieś na zachodzie Europy, już na pewno inna niż we Francji. Mam bardzo dużo znajomych, którzy pracują w korporacjach i to są ludzie wykształceni. Mówią kilkoma językami, mają wyższe wykształcenie, a w gruncie rzeczy siedzą w boksach, w biurach i robią coś w tabelkach w Excelu albo na przykład odbierają telefony, mając jakieś normy do wyrobienia. Jak czytałem tę książkę, miałem takie spostrzeżenie, że być może ta dzisiejsza część klasy średniej to jest taka trochę nowa klasa robotnicza. Jaka jest różnica, czy siedzisz w fabryce przy taśmie i musisz złożyć 200 czy 2000 kartonów, czym to się tak naprawdę różni od tego, że siedzisz zamknięty w boksie w jakiejś korporacji i musisz odebrać 200 albo 2000 telefonów? Jeżeli ich nie odbierzesz, to nie masz na przykład bonusu i spotykają cię jakieś reperkusje być może i tak dalej. W jakimś sensie oczywiście ten świat się bardzo zmienia, ale jednak ja wciąż widzę bardzo dużo takiej analogii.
K: Na pewno analogie istnieją, ale wracając jeszcze do przykładu autora, do jego przeżyć. Ja nie uważam, żeby jego życie było przykładem na zachowanie tej zasady klasowości w jakimś jednoznacznym wymiarze. Pamiętajmy, że udało mu się wyjechać z prowincji i zostać doktorem. Udało mu się zostać wykładowcą. To nie jest życiorys człowieka, który cierpi z powodu klasowości. Dlatego nie mogę zgodzić się z tym, że jednoznacznie ta klasowość krzyżuje nam plany.
M: Ale nie wydaje ci się, że to jest właśnie ten przypadek, że wyjątek potwierdza regułę? Jemu się udało, ale on o tym mówi w kategoriach cudu. Cała ta książka jest o tym, jak jemu było trudno w życiu. To nie jest tak, że on mówi o tym, że urodził się w klasie robotniczej, w związku z tym już mu się nic w życiu nie uda. Owszem udało mu się, tylko musiał zapieprzać dwa trzy razy bardziej niż ci, którzy byli już w tym Paryżu na przykład albo urodzeni w klasie średniej w Paryżu. Myślę, że w tym jest sens tej jego wypowiedzi. Ten trud, który on musiał włożyć w osiągnięcie tego, co osiągają z większą łatwością ludzie urodzeni na przykład w klasie średniej.
K: Oczywiście, ale wydźwięk „Powrót do Reims” w moim mniemaniu nie jest taki, że on nazywa to cudem. Nie pamiętam nawet tego określenia. Dla mnie górę bierze jego stwierdzenie, że tak naprawdę nie udało mu się być intelektualistą, co dla mnie jest zaskakującym stwierdzeniem. Jeśli wykładowca uniwersytecki nie jest intelektualistą, to kto nim jest? To budzi moje zaskoczenie. Jego jednoznaczne zdanie na temat klasowości i odnoszenie tego do własnego przykładu. Według mnie on jest tym przykładem, że to się udało. On jest właśnie tym cudem, a nie tak, jak to puentuje, że coś mu się nie udało, że nie udało mu się uzyskać statusu intelektualisty.
M: No dobrze, to w tym miejscu nie zgadzamy się i zostawmy to tak. Natomiast ja jeszcze powiem Ci o jednej rzeczy, która mi się bardzo podobała w tej książce, ale to już w kontekście literackim naszego podcastu. Już wspomniałem o tym wcześniej, ale omawialiśmy właśnie inne francuskie książki też o podobnej tematyce w naszym podcaście. Oczywiście piję do Edouarda Louis i jego „Kto zabił mojego ojca”, chociażby. Umówmy się, że to jest ten sam punkt wyjściowy. Mamy prowincję, homoseksualizm, klasa robotnicza, wyjazd do Paryża, wbicie się w sfery intelektualne, a potem powrót na prowincję i zmierzenie się z tym. Pamiętam, że jak czytałem Eribon, to nie mogłem z głowy wyrzucić Louis, bo oczywiście już wiedziałem o tym, że Louis jest wielkim fanem i też takim naśladowcą Eribon. Zresztą Louis zadedykował książkę „Koniec z Eddym” właśnie Didierowi Eribon i strasznie to było dla mnie ciekawe literacko zobaczyć, jak ktoś, kto wzoruje się na Eribon, jak pisze w bardzo podobny sposób, ale obserwowałem, czy Louis popełnia te same błędy co Eribon.
Chodzi mi tutaj na przykład o motyw ojca. Nie wiem, czy pamiętasz. U obu ojciec jest zarysowany jako upadek nośnika autorytetów, upadek głowy rodziny. Jest przedstawiona geneza tego (oczywiście jest to bardzo rozbudowane w książce Louis „Kto zabił mojego ojca”), ale jak obaj podchodzą do tego na końcu? Eribon, jak wiemy, właściwie możemy powiedzieć, że wyrzekł się swojego ojca. On nawet nie pojechał na jego pogrzeb. Między innymi też dlatego, że nie chciał zobaczyć swoich braci, ale po latach bardzo tego żałował. Eribon później wraca do Reims i stara się w jakiś sposób zadośćuczynić – nie wiem, czy bardziej swojej rodzinie, czy sobie – brak relacji ze swoim ojcem i z rodziną, naprawiając relacje z matką. Skupiając się na relacjach z matką. Natomiast to, co robi Louis: wiemy, że wraca, zanim ojciec umrze i w jakiś sposób próbuje z nim nawiązać z powrotem więź, zrozumieć też jego racje. Dla mnie to było bardzo ciekawe obserwować, jak pisarz w kolejnym pokoleniu radzi sobie z tym samym tematem, jak trochę przekracza to, co zrobił ten wcześniejszy.
K: Tak, tak. Pamiętam, że Edouard Louis w swoich powieściach wspominał o Didierze Eribon, dlatego te postacie mi się jednoznacznie kojarzą. Natomiast Twoja obserwacja jest bardzo ciekawa i nie myślałem o tym, że stosunek do ojca Eribon może być takim punktem wyjścia i nauką dla tego młodszego twórcy francuskiego, czyli dla Louis. To też jest fajna wskazówka dla naszych słuchaczy, jeśli zdecydują się przeczytać jednego i drugiego autora.
M: Ja jeszcze tylko dodam, że też fajne było obserwowanie tego, jak Eribon stworzył pewien język do opowiedzenia takiej historii. Myślę, że na przykład Louis mógłby nawet nie napisać swoich książek, gdyby wcześniej nie powstała książka Eribon „Powrót do Reims”. Fantastyczne jest obserwowanie tych kolejnych pokoleń pisarzy, pisarek, które korzystają z tego. Sprawiło mi to naprawdę dużą przyjemność. Trochę czytając to niechronologicznie, ale może w tym cały sęk, że było to ciekawsze w tę stronę, niż gdyby było czytane odwrotnie.
K: Tak i musimy pamiętać, że Eribon również powołuje się na niezliczone nazwiska różnych twórców, czy francuskich, czy nie francuskich. Więc możemy sięgać jeszcze głębiej i jeszcze dalej w czasie. No i chyba wyczerpaliśmy tematy związane z tą autobiografią, z tym esejem, przynajmniej na tę chwilę. Maćku, słyszymy się niebawem. A Wam wszystkim dziękujemy za uwagę w dzisiejszym odcinku.
M: Dziękuję bardzo i polecamy „Powrót do Reims”. Do usłyszenia.