#92 Wojna biedaków, Éric Vuillard

Na miły book - podcast literacki
Na miły book - podcast literacki
#92 Wojna biedaków, Éric Vuillard
Loading
/

W dzisiejszym odcinku rozmawiamy o poruszającej historii buntu pod wodzą Tomasza Müntzera i jego wpływu na postrzeganie współczesnych nierówności społecznych. Tłum. Katarzyna Marczewska. Wydawnictwo Literackie.

Wybrane fragmenty odcinka: Wojna biedaków, Éric Vuillard

Wybrane fragmenty zostały spisane maszynowo i nie muszą odzwierciedlać chronologii rozmowy ani nie są dokładną transkrypcją całego jej przebiegu.

Maciek (M): Cześć, dzień dobry, witamy w kolejnym odcinku! Dzisiaj porozmawiamy o książce „Wojna biedaków” Erica Vuillarda, który gościł już w naszym podkaście. Cześć, Kamilu!

Kamil (K): Cześć wszystkim, witajcie! Witaj, Maćku. Rzeczywiście, jak tylko Wydawnictwo Literackie podało informację, iż wyda kolejny tytuł Erica Vuillarda w Polsce, od razu dodałem go do swojej listy lektur. “Porządek dnia”, który omawialiśmy w podkaście wcześniej, był bowiem jedną z moich ulubionych książek zeszłego roku. “Wojna biedaków” to bardzo świeża książka, wydana przez wspomniane już wydawnictwo w kwietniu tego roku, przetłumaczona przez Katarzynę Marczewską. 

No i cóż, tak się stało, że zachęceni poprzednim tytułem tego autora, sięgnęliśmy po jego kolejne wydawnictwo. Czy naszym zdaniem było warto? Zaraz zapewne o tym porozmawiamy.

M: Poprzednim razem nie wspomnieliśmy zbyt dużo o autorze, to może powiedzmy dzisiaj, że Éric Vuillard to francuski pisarz, który w swojej twórczości opiera się na prawdziwych wydarzeniach historycznych. Wokół nich buduje swoją opowieść, często sięgając po narzędzia literackie znane z powieściopisarstwa, dzięki czemu jego książki czyta się jak najlepszą fikcję. Jego dzieła są też oczywiście cennym źródłem wiedzy na temat pewnych wydarzeń, bo warto zaznaczyć, że Vuillard sięga po fakty mało oczywiste dla przeciętnego odbiorcy.

Trzeba powiedzieć, że jego książki nie są ani typowymi powieściami, ani książkami historycznymi. Jak pisze Wydawnictwo Literackie: „Po polskiej premierze »Porządku dnia« Marcin Piasecki zaznaczył na łamach »Rzeczpospolitej«, że Vuillard napisał książkę »tym bardziej niezwykłą dla polskiego czytelnika, gdyż odwołującą się do mało znanej w Polsce, a nie tak rzadkiej we Francji formuły narracyjnej – récit.«”

W skrócie są to teksty, które skupiają się na opowiadaniu historii, a nie np. opisywaniu otoczenia, postaci czy sytuacji. W przeciwieństwie do powieści są to utwory krótsze, nie zawierają wielu wątków pobocznych, a narracja jest skondensowana i bardziej oszczędna. 

Poza tym, co stało się dla mnie w pełni oczywiste po przeczytaniu „Wojny Biedaków”, Vuillard sięga po przeszłość, aby opowiadać o teraźniejszości. Jest autorem bardzo zaangażowanym. To też jest charakterystyczne dla utworów w stylu récit, które często koncentrują się na pytaniach egzystencjalnych, problemach ludzkich itd.

Wobec tego, podobnie jak „Porządek dnia”, tak i „Wojna biedaków” jest książką krótką, bardzo zwięzła, ze specyficznym stylem pisarskim i tematyką, która komentuje współczesny świat.

K: Skoro o tematyce mowa, to musimy cofnąć się kilkaset lat w stosunku do tego, o czym Vuillard pisał w “Porządku dnia” – dla przypomnienia, tam tematyka dotyczyła III Rzeszy. A teraz cofamy się do XVI wieku i do historii Thomasa Müntzera, czyli kaznodziei, który namieszał w niemieckim społeczeństwie i środowisku zarówno książęcym, jak i duchownym. 

O co więc chodziło Thomasowi Müntzerowi? Przede wszystkim o jeszcze głębszą reformację kościoła protestanckiego – a musimy wiedzieć, że jesteśmy już w czasach po reformach dokonanych przez Marcina Lutra. Müntzer nie jest jednak usatysfakcjonowany tym, co dzieje się w niemieckim kościele. Krytycznie wypowiada się o duchownych reprezentujących starą wiarę, a także reformatorach szerzących fałszywą wiarę – występuje więc przeciwko dwóm głównym ówcześnie środowiskom duchownym. A gdyby tego było mało w licznych kazaniach, które głosi w języku niemieckim, co było wśród ortodoksów swego rodzaju herezją, gdyż dotychczas liturgię sprawowano tylko w łacinie, Müntzer sprzeciwia się zjawisku dysproporcji materialnych, jakie występują w społeczeństwie. Kieruje więc uwagę mieszczan i chłopów na ogromne majątki książąt i innych posiadaczy ziemskich. Ma więc licznych wrogów, ale też posłuch wśród ludu.

M: Tutaj istotne jest to, że początkowo Müntzer przewodził reformacji protestanckiej, wspierał Lutra, natomiast szybko się zorientował, że reformacja nie spełniła swoich obietnic wobec prostego ludu. Stanął więc w opozycji. Stał się przywódcą chłopów i inicjatorem zbrojnych powstań, nie porzucając jednak religii. Mówi się o nim, że „podpalił Niemcy”. Sięgnął po przemoc, bo tylko w rewolucji widział sens, ale stały za nim szczytne idee: równość społeczna, równość ekonomiczna, co zresztą brzmi dosyć znajomo.

K: No właśnie! Ciekawe w kontekście postaci Thomasa Müntzera jest pojęcie „komunizmu chrześcijańskiego”. To brzmi przecież dzisiaj jak oksymoron, ale pytaniem jest, czy rzeczywiście tak brzmieć powinno. Bo czy pierwszym komunistą nie można byłoby nazwać Chrystusa, który wielokrotnie ostrzegał przed niebezpieczeństwem bogactwa i kurczowym trzymaniem się majątku? 

M: Faktem jest, że najważniejszym aspektem tej książki były dla mnie rozważania wokół religii. Müntzer z jednej strony był po stronie reformacji i pewnie ze względu na czas, na epokę, posługiwał się narracją religijną. Np. postulował walkę o stworzenie Królestwa Bożego na Ziemi, w którym wszyscy będą równi i mieli równy dostęp do dóbr materialnych. Istotne w tych postulatach było zachęcanie do sięgania po broń – dobra kościelne i pańskie należało odebrać siłą, następnie rozdać je chłopom. (Wiele poglądów reformatorskich było w opozycji do kleru.)

Sama książka ma też niezwykle antyklerykalny wydźwięk. Są dwa cytaty, które sobie zapisałem. Fragment pierwszego pojawia się na okładce:

Trudno im było pojąć, dlaczego Bogu, który się otaczał żebrakami, którego ukrzyżowano między dwoma łotrami, trzeba tyle blichtru, dlaczego jego kapłani potrzebują takiego zbytku; niekiedy wprawiało ich to w konfuzję. Dlaczego bóg ubogich w tak niepojęty sposób stoi zawsze po stronie bogaczy, z bogaczami? Dlaczego o tym, by wszystko zostawić, mówi ustami tych, co wszystko wzięli dla siebie?

Chyba nigdy nie czytałem tak wspaniałego tekstu na temat tego, że ten sam kler, który na co dzień opływa złotem, głosi z ambony wyrzeczenie się dóbr materialnych. Doprawdy nie mogę zrozumieć, jak komuś w szacie wyszywanej złotą nicią przechodzą przez gardło słowa o skromności czy worze pokutnym. Jest to coś, co burzy mi krew.

Drugi cytat:

To nie chłopi się buntują, lecz Bóg!” – zawołał podobno na początku Luter w przypływie podziwu i przerażenia. Nie był to jednak Bóg. Buntowali się chłopi; chyba że Bogiem nazwiemy głód, choroby, poniżenie, nędzę. Nie Bóg się buntuje, lecz pańszczyzna, czynsze, dziesięciny, martwa ręka, tenuta, pogłówne, łanowe, zbieranie kłosów, prawo pierwszej nocy, obcinane nosy, wyłupiane oczy, ciała przypalane ogniem, łamane kołem, szarpane cęgami.

K: Mówiąc o Müntzerze, nie możemy go sprowadzić tylko do wroga bogaczy, choć tak by było najłatwiej, bo to chwytliwy kontekst. Natomiast jest to postać, która również wsławiła się swoimi tekstami teologicznymi, m.in. o duszy, która jeśli chce doświadczyć Boga, „musi być oczyszczona z trosk i pożądliwości”, o Biblii, która jego zdaniem jest tylko słowem zewnętrznym, potrzebującym słowa wewnętrznego, aby dotrzeć do człowieka i tak dalej, i tak dalej. Mówię o tym w kontekście tego, iż ta postać historyczna przez niektórych interpretatorów odbierana jest skrajnie negatywnie, jako podżegacz ludu i rewolucjonista bez kontroli, jednak trzeba pamiętać o tym, że to, co pozostawił po sobie, czyni go również wybitnym teologiem i filozofem. 

A jeśli chodzi o podżeganie ludu do buntu, to tendencje niższych warstw społecznych do rewolucji czy protestów, również na tle religijnym, pojawiały się już we wcześniejszych dekadach, o czym Vuillard w swojej książce pisze, powołując się na poprzedników Thomasa Müntzera. Można więc powiedzieć, że takie tendencje nie były zupełną nowością i w sposób wręcz organiczny zaczęły kiełkować w Europie.

M: Faktycznie tradycja tego typu buntów, powstań jest w naszej historii bardzo zakorzeniona, ale nie kończy się na przeszłości.

Na początku wspomniałem o tym, że Vuillard sięga po historię, aby opowiedzieć o teraźniejszości, tzn. aby na zasadzie analogii zabrać głos w tzw. ważnych sprawach. Przy „Porządku dnia” opowiadał o mariażu niemieckich przedsiębiorców z Hitlerem, aby przestrzec przed prowadzeniem biznesów ze współczesnymi dyktatorami. (Jesteśmy teraz przecież świadkami konsekwencji utrzymywania przez Europę relacji biznesowych z Putinem.) Na podobnym schemacie opiera się „Wojna biedaków”. Vuillard sięga po czasy jeszcze bardziej odległe, aby opowiadając o buncie chłopów, opowiedzieć tak naprawdę o walce ubogich o swoje prawa i godność.

Oczywiście ten zabieg nie jest niczym nowym. Warto wspomnieć chociażby dramat Arthura Millera „Czarownice z Salem”, opowiadający wydarzenia z XVII wieku, a napisany w 1952 roku. Możemy ten tekst (jak również jego świetną ekranizację) odczytywać dosłownie jako historię szaleństwa w duchu inkwizycji, ale Miller napisał go w pierwszych latach zimnej wojny jako alegorię makkartyzmu, czyli działań politycznych, które miały na celu usunięcie z instytucji publicznych sympatyków komunizmu. Amerykańscy konserwatyści działali przy tym bez skrupułów. Przesłuchiwano pracowników administracji rządowej, inwigilowano pracowników szkół wyższych, ale też aktorów, dziennikarzy, często bazowano na wymyślonych podejrzeniach, żądając podawania nazwisk. W ten sposób rozpoczęło się właśnie „polowanie na czarownice”.

Z kolei gdy czytałem „Wojnę biedaków”, przyszedł mi do głowy świetny film „Parasite”, który rewelacyjnie pokazuje współczesne rozwarstwienie społeczne i do czego ono może prowadzić. W ostatnich latach tego typu narracji jest coraz więcej, bo coraz mocniejszy jest sprzeciw ubogich wobec bogatych czy w ogóle sprzeciw społeczeństw wobec rządzących. Ta złość jest tak ogromna, że aby ją zobrazować, twórcy „Parasite” musieli sięgnąć po ekstremalne rozwiązania w stylu Tarantino.

Naturalnie współcześnie w skali makro nikt nie morduje bogatych czy rządzących. Gdy chcemy zaprotestować, wychodzimy na ulice. W cywilizowanych krajach nie dochodzi do krwawego tłumienia demonstrantów i obcinania im głów, ale w tych niecywilizowanych owszem tak.

I to, o czym pisał Vuillard, przez cały czas odbija się echem. 

Z wydarzeń, które pamiętam: masowe protesty w Brazylii przeciwko rządowi, skupiające głównie młodych ludzi i osoby z niższych warstw społecznych; ruch „Żółtych kamizelek” we Francji – protesty przeciwko polityce rządu i niedostatkom materialnym; protesty w Hongkongu przeciwko rządowi chińskiemu i próbom ograniczenia wolności obywatelskich oraz samorządności Hongkongu.

Była też Białoruś czy Indie i całe mnóstwo innych krajów. W każdym z tych przypadków ludzie buntowali się przeciwko rządom lub instytucjom, które uważali za wyzyskujące lub łamiące ich prawa i wolności.

Szczególnie ważne jest tu słowo „wyzysk”. Pamiętajmy, że wojna chłopska w Niemczech, o której pisze Vuillard była tak naprawdę buntem zwykłych ludzie z niższych warstw społecznych.

Ta książka w świetny sposób uzmysławia nam, jak starym problemem są wszelkiego rodzaju nierówności. I że one nigdy się nie skończą, bo musielibyśmy stworzyć jakąś bezsensowną zapewne utopię.

Ciekawa jest też sama postać Müntzera, lidera prowadzącego tłum na barykady, zachęcającego do buntu, działania, wzięcia spraw we własne ręce. Thomas Müntzer był postacią z XVI wieku, którą dziś trudno byłoby odnaleźć w dokładnie takiej samej postaci. Jednak idee, które reprezentował – walka o wolność, godność i prawa – wciąż są aktualne. I na przestrzeni choćby ostatnich dekad znajdziemy wielu takich Münzerów: Nelson Mandela, Mahatma Gandhi, Martin Luther King. Zaznaczam, że nie są to analogie 1:1, bo Müntzer uciekał się do przemocy, ale powiedzmy, że chodziło mu o podobne idee.

Historia cały czas się rymuje.

K: Z zacytowanych przez Ciebie przykładów bardzo adekwatny wydaje się być ruch “żółtych kamizelek” we Francji. To przecież ojczyzna Erica Vuillarda, a właśnie to wydarzenie przyśpieszyło publikację “Wojny biedaków”, której premiera we Francji planowana była na na nieco późniejszy okres. A więc tak, Vuillard wpasowuje się w aktualne tematy ze swoimi historycznymi rozważaniami.

W kontekście tego, co powiedziałeś, zacząłem zastanawiać się czy postaci pokroju Thomasa Müntzera można kategoryzować i odbierać jednoznacznie pozytywnie. Skoro nierówność nigdy się nie skończy, to po co narażać ludzi na śmierć w rewolucjach czy innych akcjach protestacyjnych? Z drugiej strony być może właśnie taki jest ten “rym historii”, cytując Twoje stwierdzenie – rewolucje muszą być i jest to proces tak samo naturalny, jak i nieprzerywalny, tak jak i w efekcie są ofiary, aby stymulować dysproporcje społeczne, które nigdy nie będą zerowe, ale czasami mogą się chociaż na chwilę do tej równowagi zbliżyć… oczywiście po to, aby za jakiś czas znów stworzyła się ogromna przepaść między bogatymi a tytułowymi “biedakami”. 

M: Myślę, że skłonność do radykalizacji, buntu, jest jakoś zapisana w genach człowieka, podobnie jak tendencja do romantycznych powstań skazanych na niepowodzenie. Ale to wszystko pochodzi z gniewu, który jest przecież jedną z najpotężniejszych emocji. Jak mówiła Janina Duszejko: „Gniew zaprowadza porządek”.

A skoro o porządku mowa, mnie się ta książka podobała dużo mniej niż „Porządek dnia”. Po pierwsze zabrakło mi jednak tego specyficznego stylu. Językowo oczywiście jest to książka świetna, każde zdanie wycyzelowane, sam konkret. Zabrakło mi jednak tego, co sprawiło, że nie mogłem się oderwać od poprzedniej książki Vuillarda. Pewnego rodzaju magii. Tym razem było dla mnie momentami za sucho, zbyt historycznie, czasami miałem wrażenie, że czytam podręcznik do historii.

Myślę, że spodziewałem się po prostu czegoś więcej po kimś, kto napisał wcześniej taką książkę jak „Porządek dnia”.

Sama analogia i wyszukany przez Vuillarda fakt historyczny wydają mi się nieco banalne. Bunt chłopów jako ilustracja walki o równość przy wspomnianym przeze mnie dramacie Millera wypada po prostu blado. Oczekiwałbym większego przeżycia intelektualnego. Tym bardziej że jest to temat już istniejący w narracjach, więc nie wnosi zbyt wiele nowego, co nie zmienia faktu, że to głos ważny, pokazujący ten sam problem z nieco innej perspektywy.

K: Myślę, że zasadność wydania tej książki była szczególnie ważna dla Francuzów w okresie, w jakim się znajdowali lub nadal znajdują. Dla polskiego czytelnika będzie to po prostu odświeżenie znanego problemu, choć być może na bazie zupełnie nieznanej w naszym kraju postaci historycznej, jaką bez wątpienia jest Thomas Müntzer – czy słyszałeś o nim wcześniej?

Jeśli miałbym porównywać dwie książki Erica Vuillarda, czego raczej nie lubię robić, ale skoro mówimy o doświadczeniu literackim, to mogę powiedzieć, że “Porządek dnia” był dla mnie większym wydarzeniem czytelniczym. Co nie oznacza, że “Wojnę biedaków” czytało mi się źle. Nic z tych rzeczy. Vuillard nadal zachował swoje fantastyczne umiejętności wrzucania postaci historycznych w kontekst powieściowy, na przykład kiedy wchodzi w głowę i opisuje myśli Marcina Lutra, chodzącego po pokoju, zastanawiającego się, jak zareagować na nowego konkurenta-reformatora Müntzera. Albo scena ostatnia, dla mnie najbardziej dotykająca – kiedy Thomas Müntzer stoi publicznie przed ludem. W jego głowie jest milion myśli, przecież tak wiele się wydarzyło, na tak wiele rzeczy miał wpływ i tak wiele wydarzeń sprowokował. I słowa: “Wokół twarze, setki twarzy. Patrzą w osłupieniu, niepewne, czy pojmują co się dzieje. Żebracy, garbarze, żniwiarze, nieboracy patrzą, patrzą z całych sił! I co widzą? Drobnego człowieka przygniecionego wielkim ciężarem. Widzą człowieka takiego jak oni, o spętanym ciele”. I tak dalej…

No nic… ja pozostaję wśród sympatyków Vuillarda. Czekamy na jego kolejne „króciutkie książeczki”, z jednak dużą treścią 😉 

M: Tak, zgadzam się, to jest bardzo dobra książka, z wysokiej półki, nominowana zresztą do Man Booker International. Poza tym można ją przeczytać w zaledwie godzinę, więc, mimo pewnych krytycznych uwag, warto! Chociażby dla takich zdań jak na okładce.

Kamilu, dziękuję Ci za rozmowę. Słyszymy się już za tydzień. Dzięki, cześć!

K: Do usłyszenia!