#93 Zmagania i metamorfozy kobiety, Édouard Louis

Na miły book - podcast literacki
Na miły book - podcast literacki
#93 Zmagania i metamorfozy kobiety, Édouard Louis
Loading
/

W dzisiejszym odcinku rozmawiamy o kobiecych zmaganiach i metamorfozach. Będzie to historia oswobodzenia i klasowego transferu z happy endem. Przynajmniej tak się może wydawać. Tłum. Joanna Polachowska. Wydawnictwo Pauza.

Wybrane fragmenty odcinka: Zmagania i metamorfozy kobiety, Édouard Louis

Wybrane fragmenty zostały spisane maszynowo i nie muszą odzwierciedlać chronologii rozmowy ani nie są dokładną transkrypcją całego jej przebiegu.

Kamil (K): Witamy naszych słuchaczy w kolejnym odcinku podkastu „Na miły book”. Witaj, Maćku!

Maciek (M): Cześć, dzień dobry!

K: Dzisiaj pojawi się u nas twórca literacki dobrze nam znany, bowiem wcześniej mówiliśmy już o dwóch jego książkach na łamach tego podkastu – mianowicie o „Historii przemocy” i „Kto zabił mojego ojca”. Ciekawe, ilu słuchaczy zgadło już, o kim mowa. A mowa oczywiście o Édouardzie Louis, czyli o francuskim twórcy literackim, bardzo młodym pisarzu, bo zaledwie 31-letnim, który zdołał już zdobyć dużą popularność w europejskim świecie literackim – jego książki tłumaczy się na dziesiątki języków, jest częstym gościem festiwali literackich, jego dzieła są chętnie wystawiane na deskach teatrów w całej Europie (w Polsce jego twórczość podejmował m.in. Teatr Studio w Warszawie).

A w dzisiejszym odcinku podejmiemy temat książki „Zmagania i metamorfozy kobiety”, czyli najnowszej pozycji spod pióra Édouarda Louisa, która wydana została w Polsce.

M: Dodajmy, że w Polsce książki Louisa wydaje Wydawnictwo Pauza, a tłumaczy Joanna Polachowska. 

K: To, co można powiedzieć już na początku naszej rozmowy, to fakt, że Louis znowu pisze o swojej rodzinie. We wcześniejszej książce analizował życie ojca, teraz przyszła kolej na matkę. Zostajemy więc w bardzo autobiograficznej, intymnej stylistyce, do której ten autor już nas przyzwyczaił… i być może będzie to dla Ciebie zaskakujące, ale mam nadzieję, że to ostatnia jego książka, która tak bardzo opiera się na jego własnych rodzinnych doświadczeniach. Mam bowiem wrażenie, że Édouard Louis, który przecież pojawił się jako błyskotliwy, obiecujący twórca i nas, jako czytelników, bardzo do siebie przyciągnął, zaczyna być po pierwsze – monotematyczny, po drugie – nieco egocentryczny, po trzecie – światopoglądowo sztampowy i zamknięty w bańce własnych nienaruszalnych przekonań.

M: Ta książka w naturalny sposób domyka rodzinny tryptyk tego autora. Louis zapoczątkował go swoim debiutem „Koniec z Eddym”, w którym opowiadał głównie o sobie, a później postanowił opowiedzieć tę historię raz jeszcze, ale przesuwając punkt ciężkości na ojca i teraz – na matkę. To w naturalny sposób pozwoliło mu również podnieść inne wątki (bo kto inny był bohaterem/bohaterką książki), zniuansować swoją opowieść i jednocześnie skontrastować losy wszystkich członków rodziny. Bo niby jest o tym samym, a jednak jest inaczej. Chociażby na przykładzie transferu klasowego, o którym wspomniałeś: wygląda on zupełnie zupełnie inaczej w przypadku każdej z tych trzech osób.

Jeśli czekasz na kolejną książkę o czymś zupełnie innym, to mam złą wiadomość. W tym roku w Pauzie zostanie wydana najnowsza książka Louis, napisana w tym samym roku co „Zmagania i metamorfozy kobiety” (2021) i również autobiograficzna.

Czy mi to przeszkadza? Nie bardzo. Jestem przyzwyczajony do tego, że są autorzy i autorki, którzy nawet na terenie fikcji literackiej w kółko piszą tę samą albo podobną książkę (jak choćby omawiany tu już Kazuo Ishiguro). Louis ma swoje demony, z którymi walczy, ma ich sporo, najwidoczniej nie dają mu spokoju, więc ucieka w literaturę. Jednocześnie bardzo udanie kontynuuje francuską tradycję pisania o pochodzeniu i szeroko rozumianej równości.

Tu też pojawia się inne ciekawe pytanie. Czy np. mam potrzebę czytania książek Louis na inne tematy? I szczerze mówiąc, nie mam. Ja lubię jego pisanie, bo to jak rozmowa ze znajomym. Gdy biorę jego kolejną książkę do ręki, to wiem, czego mogę się spodziewać, ale wiem też, że znajdę tam coś zupełnie nowego. To ma swój urok.

K: Niestety pisanie o sobie i swoich najbliższych w każdej z kolejnych książek nie jest tym, co najbardziej niepokoi mnie w ocenie twórczości pisarza, bardziej martwi mnie to, że każda jego historia to jednoznaczne dzielenie świata na klasy społeczne i operowanie zależnościami międzyludzkimi przede wszystkim w oparciu o ten podział. 

Dla czytelnika, który miał do czynienia ze wcześniejszymi książkami Louisa, ale też czytał omawiane przez nas książki m.in. Didiera Eribon czy Annie Ernaux, „Zmagania i metamorfozy kobiety”, będą kolejną książką na ten sam temat. Czyli na temat ograniczeń klasowych, które trzymają niższe klasy społeczne na samym dnie, z nikłą możliwością ucieczki. Na temat ograniczeń klasowych, które determinują naszą emocjonalność, kontakty międzyludzkie, język, wygląd, zainteresowania. U Édouarda Louisa wszystko kręci się więc wokół klasowości. I nie miałbym nic więcej do dodania, gdyby nie fakt, że jednak pojawia się w tej książce bardzo interesujący motyw relacji matki i syna i powiedziałbym nawet miłości syna intelektualisty do matki z klasowych nizin. To brzmi trochę tendencyjnie oczywiście, ale według mnie cała ta książka właśnie z takiego uczucia autora się rodzi i dzięki temu właśnie się broni. Ale zanim przejdziemy do szczegółów, zarysujmy może kontekst tej opowieści.

M: Jeszcze zanim o samym kontekście… tak, Louis, Eribon i Ernaux piszą podobne książki, w pewnej części dotykają tych samych problemów, ale uważam, że to potrzebne. Bo ich książki są pisane w różnych czasach, w nieco innych kontekstach społecznych, przez co stają się zapisem historii Francji, przynajmniej tej jej części, która odnosi się do społeczeństwa, myśli socjologicznej itd. Czytanie tych książek jest po prostu szalenie interesującym doświadczeniem. 

Ja np. żałuję, że w Polsce nie ma chyba takiej linii trzech generacji pisarzy/pisarek, którzy podnosiliby ten sam temat. Na szczęście, Francja nie jest tak kulturowo odległa od Polski i wiele z tych aspektów da się przenieść na nasze podwórko, mimo że Francja jest/była bardziej klasowo podzielona niż Polska.

Wracając do książki… rozpoczyna się czymś w rodzaju genezy. Louis pisze, że wszystko zaczęło się od zdjęcia, które matka zrobiła sobie, gdy miała 20 lat, jeszcze przed zamążpójściem i wydaniem na świat kilkorga dzieci. 

Jest na nim uśmiechnięta. Jej twarz i poza przywodzą na myśl „wolność, bezmiar czekających ją możliwości, a być może także szczęście”, jak pisze Louis. Ale, gdy autor patrzy na zdjęcie, nie myśli o matce jako młodej dziewczynie z marzeniami, tylko o tym, przez co w życiu musiała przejść, że już nie wygląda tak jak dziewczyna ze zdjęcia. Tutaj domyślamy się, że widok młodej szczęśliwej matki był dla autora szokiem, bo on zna swoją matkę w zupełnie innej wersji. To kobieta zniszczona, upokorzona, zniewolona. I ten kontrast między dwiema wersjami tej samej kobiety stał się przyczynkiem do powstania tej książki.

Louis próbuje zrozumieć, co stało się przez ostatnie 25 lat, z których 20 jego matka spędziła w nieudanych związkach. To okres, o którym autor pisze: „dwadzieścia ‌lat jej ‌życia okaleczonych ‌i niemal zniszczonych męską ‌przemocą i ubóstwem, ‌między dwudziestym piątym ‌a czterdziestym ‌piątym rokiem życia, ‌w wieku, gdy ‌inni doświadczają ‌życia, wolności, podróży, ‌rozwoju osobistego.”

K: Pamiętam to zdanie, które cytujesz i… ubodło mnie w trakcie lektury. Jest bardzo jednoznaczne i krzywdzące. Dałbyś sobie prawo, aby podsumować życie jakiekolwiek innej osoby niż siebie samego, stwierdzeniem „dwadzieścia lat życia okaleczonego i niemal zniszczonego”? To właśnie ten egocentryzm autora, o którym wspomniałem na początku i który najzwyczajniej mnie irytował. Dziwi mnie przywłaszczenie sobie prawa do takich ocen i wydaje mi się wynikiem albo egocentryzmu, albo jakiegoś rodzaju dramatycznej melancholii, jakie może stworzyć w sobie dziecko, patrzące na jego zdaniem jednoznacznie cierpiącego rodzica.

Ale przechodząc do dalszych losów matki autora – nie da się ukryć, że wiele rzeczy w jej życiu nie poszło tak, jak sama chciała. Nie odnalazła partnera, którego by pokochała i od którego by tę miłość otrzymała, nie udało jej się zostać kucharką, o czym zawodowo marzyła, nie wyglądała i nie mówiła, tak jak, osoby które podziwiała. Można by ją nazwać ofiarą klasową albo ofiarą przemocy domowej? Może ofiarą niewykorzystanych szans? Nie jest to jednak, według mnie, takie jednoznaczne i jednostronne.

M: Jeśli przez 20 lat żyłbym u boku kogoś, kto jest ofiarą przemocy domowej, być może użyłbym takiego samego określenia: „dwadzieścia lat życia okaleczonego i niemal zniszczonego”. Bo przemoc domowa to jedna z najgorszych form przemocy, pochodząca od bliskich, od kogoś, kogo się kiedyś kochało.

Zgadzam się natomiast, że książka nie jest jednoznaczna w tym kontekście i rozumiem, co masz na myśli, mówiąc, że to zdanie jest bardzo kategoryczne. Właściwie tylko o swoim życiu możemy tak powiedzieć. Nie mam pewności, czy wypada nam tak mówić o życiu innych osób, nawet nam bliskich.

Tym razem nie czytałem żadnego wywiadu z autorem. A szkoda, ciekawi mnie np., jak tę książkę odebrała jego matka.

K: Przynależność do konkretnej klasy społecznej wiąże się u Édouarda Louisa z powszechnie znanymi zjawiskami, takimi jak alkoholizm, przemoc domowa, decyzyjność męska w tej komórce rodzinnej czy sprowadzenie kobiety do roli gospodyni. To wszystko w rodzinie autora pojawiło się w jego dziecięcych i nastoletnich latach. Pamiętamy przecież, że pierwszy partner matki autora znikał z domu, aby oddać się alkoholowym praktykom, drugi z kolei – tym razem już ojciec autora, pozwalał sobie deprecjonować zdanie żony w towarzystwie, nazywając ją „krową” czy też umniejszał wszelkim inicjatywą z jej strony, takich jak chociażby próba organizacji wspólnego urlopu. Nie da się więc ukryć, że rzeczywistość tej właśnie kobiety była niezwykle opresyjna i praktycznie o tyle trudna do zmiany, iż jej liczne potomstwo, a rodzeństwo Édouarda – biologiczne i przyszywane, było w takim wieku, że całe zaangażowanie matki było kierowane w ich stronę. Nie było więc możliwości na planowanie zmian, np. w postaci podjęcia pracy czy w ogóle ucieczki od ówczesnego męża, ówczesnego życia. Nie mówiąc już o realizacji własnych ambicji, marzeń, które przecież każdy z nas posiada. To rodzi frustrację.

M: Sytuacja Moniki, matki Edouarda, była o tyle niewdzięczna, że jej pochodzenie było nieco inne niż ojca. Urodziła się na przedmieściu wielkiej aglomeracji miejskiej na północy Francji, a nie na prowincji, tak jak jej mąż.

 Nie była to wielka różnica, ale wystarczająca, aby Monika czuła się z tego powodu dumna. Uważała, że wyraża się lepiej od męża. W pewnym momencie zrodziło się w niej także przekonanie o tym, że zasługuje na lepsze życie. To przekonanie starała się dodatkowo podbudować pewnym słodko-gorzkim faktem. Otóż uważała, że pochodzi ze zrujnowanej rodziny arystokratycznej, wobec tego należy się jej od życia więcej, niż dostała. 

Oczywiście, nie wiemy, czy to prawda.

Ta tęsknota za lepszym życiem przejawiała się też w innych aspektach. Na przykład bardzo mnie ujął fragment, w którym matka Edouarda mówi o sobie, że jest francuską Moniką Bellucci. Bo noszą takie samo imię, a nazwisko Belluci brzmi podobnie do Bellegueule [belugel]:

„Monica Bellucci to włoskie tłumaczenie Moniki Bellegueule (…) Mówiąc to, gestem aktorki filmowej odrzucała w tył włosy.”

Zwróciłem na to uwagę, bo takie fantazjowanie o arystokratycznym pochodzeniu czy porównywanie się do znanych osób, marzenie o innym życiu jest pewnego rodzaju krzykiem rozpaczy. Jest też zdaniem sobie sprawy z własnej wartości i jednoczesnego beznadziejnego położenia. Bo aspiracje Moniki to jedno, a jej realne życie to mocne zderzenie ze ścianą.

Dostrzeżenie tego kontrastu – zdanie sobie sprawy, że najprościej w świecie zasługuje się na coś lepszego – musi obudzić w pewnym momencie opór. I tu widzę tę frustrację, o której mówisz.

To wszystko w niej narastało, aż wybuchło. Monika zdecydowała się odejść, co postrzegam za akt odwagi. Życie stało się dla niej nie do zniesienia.

K: O ile ta sytuacja wydaje się całkiem powszechna i typowa w swoim tragizmie, to warto zadać sobie pytanie, czy matka Édouarda była jedynie ofiarą przemocy, czy również tę przemoc stosowała wobec innych, szczególnie wobec osób od niej uzależnionych, chociażby wiekowo (wychowawczo), takich jak właśnie jej syn Édouard. 

Były dwie sytuacje, które opisał autor i które charakteryzowały, nazwałbym to, słabość matki, którą wyrównywała przemocą względem innych:

Po pierwsze jej pojmowanie miłości, które zdaniem syna, sprowadzało się do następującej reguły: „W jej życiu miłość była zawsze przestrzenią, gdzie albo się rządziło, albo było się rządzonym, nie zaś przestrzenią zawieszenia stosunków władzy.”

 I druga sytuacja, którą opisuje Louis, która jest nie tylko przemocą psychiczną, ale również świadczy o niechęci do własnego dziecka, którego życia zaczyna się zmieniać w porównaniu z życiem rodziców, kiedy idzie do liceum do dużego miasta i zaczyna szukać lepszej przyszłości. W tym okresie, pewnego dnia Édouard wraca do domu z bólem brzuchu i prosi matkę o pomoc, o wezwanie lekarza. Ta mu odmawia, uważając, że są to burżuazyjne słabostki syna, jego delikatność i nadinterpretacja objawów. I zostawia go samemu sobie. Jak się potem okazuje, był to wyrostek robaczkowy, który mógł się źle skończyć dla chłopaka, który postanowił jednak wziąć sprawę w swoje ręce i udać się pilnie do lekarza. Autor podsumowuje to w uderzający sposób: „Dystans społeczny, tak bardzo zatruł stosunki między nami, że widziałaś już we mnie tylko narzędzie klasowej opresji – i sytuacja ta o mało nie doprowadziła mnie do śmierci.”

M:  Ja nie postrzegam Moniki jako matki przemocowej, tzn. widzę w niej bardziej ofiarę niż kata czy kogoś, kto powiela schemat przemocy. Naturalnie, przytoczone przez Ciebie przykłady są dowodem, jak sam powiedziałeś, słabości – ale właśnie nazywałbym je słabością a nie przemocą.

Zasadnicze pytanie jest takie, na ile matka była tego wszystkiego świadoma?

Pamiętajmy, że czytamy słowa Edouarda, pisarza i intelektualisty, który dokonuje skrupulatnej analizy swojej matki po latach. To ON uważa, że jej miłość sprowadzała się do wspomnianej przez ciebie reguły, to ON definiuje tę regułę, to według NIEGO matka traktowała go jako „narzędzie klasowej opresji”. 

Myślę, że matka nie robiła tego świadomie, tzn. że nie mściła się świadomie na swoim dziecku. To nie jest usprawiedliwienie, ale te zachowania mogły być zupełnie nieświadome, wynikać z frustracji albo zwykłej niewiedzy. Albo np. z depresji, która „wpływała na jej odbiór świata” (pada tam tego typu zdanie).

Wiadomo, że te słowa brzmią gorzko, jak wyrzut syna, który być może chciałby, aby matka kochała go w dzieciństwie bardziej. Ale jednocześnie zwróćmy uwagę na to, że Louis przyznaje się, że robił wszystko, aby przeszkodzić Monice w staniu się jego matką. To wynikało z kolei z faktu, że ukrywał przed nią swój homoseksualizm. Ukrywał przed nią swoje prawdziwe życie i to, kim jest. W pewnym momencie Louis mówi, że „Pierwsze strony tej opowieści mogłyby nosić tytuł: Walka syna o to, by nie stać się synem.

Sam trochę przyczynił się do stworzenia dystansu pomiędzy nimi. Rozumiem, że to są sytuacje niezwykle trudne i czasami wręcz tragiczne, ale jeśli robisz wszystko, aby druga osoba nie mogła cię prawdziwie poznać, to nie wiem, czy to fair rozliczać kogoś po latach, że nie obdarzył cię szczerą miłością. Nawet jeśli to matka, bo jesteśmy już przecież po debacie nt. „bezwarunkowej miłości matek do dzieci”.

Tu jest też inna sytuacja: Monika robi przecież wszystko, aby utrzymać się na powierzchni. Może po prostu brakuje jej już sił, aby głęboko kochać wszystkich wokół, aby np. dostrzec, że jedno z jej dzieci wymaga dużo więcej ciepła i miłości.

Zwróćmy też uwagę na to, że Louis nie pozostaje jej dłużny i również stosuje klasową opresję. Np. wtedy, gdy wstydzi się własnej matki i mówi jej to wprost. Ma to miejsce, gdy jeździ już do szkoły i ma za sobą pierwsze kontakty z klasą średnią. Nagle dostrzega, że matki innych uczniów i uczennic mówią inaczej, zachowują się w inny sposób. I w pewnym momencie mówi swojej matce, aby nie dłubała w nosie, gdy rozmawia, i aby próbowała mówić poprawnie, inaczej narobi mu wstydu. Matka zatrzymuje się wtedy, spogląda na niego i rzuca: „Ale z ciebie gnojek.”

Bardzo mnie ten moment poruszył, bo o ile każdy z nas w okresie nastoletnim przechodził mniejszą lub większą fazę wstydu za rodziców, tak tutaj to poszło dużo dalej. Przyznaję, że ten fragment książki był też dla mnie momentem bardzo głębokiej refleksji.

K: Tak, ten fragment był emocjonalny. Czytelnik automatycznie empatyzuje z uwłaczaniem, jakiego doznała matka – osoba, której i tak nie idzie w życiu. To jak kopanie leżącego, który dodatkowo jest Twoim rodzicem. 

Odnośnie samego autora i jego dzieciństwa oraz okresu nastoletniego, mam jeszcze wrażenie, że z uwagi na niedostatki materialne, statusowe, intelektualne, jakich doświadczał w tamtych okresach Édouard, wykształciła się w nim skrajnie spolaryzowana postawa pomiędzy klasami niskimi i uprzywilejowanymi. W jakiś sposób dopasował on sobie to, że wszystko co złe, spotyka ludzi postawionych nisko i odwrotnie – w przypadku ludzi uprzywilejowanych. Wokół tej wizji, tej koncepcji, szereguje swoich bohaterów, w tym przypadku członków swojej rodziny.

Mam wrażenie, że o ile w jego pierwszych książkach taka wizja była całkiem odkrywcza, interesująca socjologicznie, o tyle kurczowe trzymanie się takiego podziału przez kolejne książki sprawia, że jego teksty czyta mi się coraz gorzej, bo wydają mi się tendencyjne.

Starają się bowiem wprowadzić jakiś dziwnie pachnący uniwersalizm i pomijają zupełnie niuanse.

Dlaczego szczęście musi wiązać się z uprzywilejowaniem społecznym? Dlaczego ubogi to ten patologiczny? Dlaczego ubogi nie znajduje swojej niszy spełnienia i satysfakcji poza doznaniami materialnymi? Dlaczego tak bardzo musi się porównywać do zamożniejszych?

M: Mówisz trochę tak, jakby Louis pisał fikcję i miał wybór, jak uszeregować swoich bohaterów. Jego książki są autobiograficzne. Wizja czy koncepcja, o której mówisz, nie jest jego wymysłem tylko historią jego rodziny. Skoro w kółko pisze o tych samych osobach, trudno oczekiwać jakichś drastycznych zmian w kontekście socjologicznym. Jest właśnie za to dużo niuansów, ale one wszystkie rozgrywają się w ramach tej samej opowieści.

Myślę, że gdybyś spytał autora, czy w paryskiej klasie średniej można spotkać zachowania patologiczne albo czy wśród ubogich na prowincji można spotkać ludzi spełnionych i szczęśliwych, to uzyskałbyś tylko jedną odpowiedź.

Sęk w tym, że w jego życiu potoczyło się to inaczej. I o tym pisze. I wcale nie jest to czarno-białe.

Spójrzmy chociażby na „Historię przemocy”. To przecież książka właśnie o tym, że awans społeczny wcale nie jest gwarancją bezpieczeństwa i szczęśliwego życia. Możesz mieszkać w Paryżu, być intelektualistą, a też może spotkać cię zło.

Unikałbym generalizowania. To po prostu szczera, intymna i jednostkowa historia jego rodziny. Takie historie nie mówią „tak jest u wszystkich” tylko „tak było u mnie”.

K: To jasne, że Louis pisze o rzeczach realnych, ale pamiętajmy, że rzeczy realne nigdy nie są do końca realne, bo pisane są z perspektywy jednej osoby, autora. I mam wrażenie, że ten właśnie autor przyjął sobie pewien kod społeczny, w którym określone zjawiska przypasowane są do określonych grup. Ludzie niezamożni to Ci, którzy zazdroszczą, niziny społeczne to Ci, którzy wysławiają się grubiańsko, a szczęścia szuka się w samorozwoju i awansie społecznym. Warto się nad tym zastanowić. Ja przynajmniej zacząłem tak to odbierać, a moje zaufanie do Louisa, jako do twórcy literackiego nieco zmalało.

M: Pozostaje mi tylko powtórzyć, że jego książki są podobne, bo to ta sama historia życia autora, opowiadana w kółko, tylko z innej perspektywy. Nie rozumiem zarzutu, że powtarza się ten sam schemat społeczny, skoro to autobiograficzna opowieść o życiu tej samej rodziny. Szczególnie, że każde z nich kończy inaczej: wspólny punkt wyjścia, ale matka nie idzie drogą ani ojca, ani syna. 

Wydaje mi się, że przesyciłeś się tym autorem i dokonujesz niepotrzebnego uproszczenia, wkładając swoją interpretację (do której masz oczywiście prawo) w usta autora. Powtarzam: unikałbym generalizowania. Louis opisuje swoje życie, swoje miasteczko, swoją rodzinę. Ale nie generalizuje, tzn. nie mówi, że wszyscy ludzie ubodzy na świecie są prostakami. Louis pisze o swoim wycinku świata, a nie o wszystkich. Gdyby pisał o wszystkich, byłby grafomanem.

Zresztą zdaje się, że w historii matki Edouarda nie ma awansu klasowego…

K: Co do wspomnianego przez Ciebie awansu społecznego… Wiemy, że ostatecznie matka zostawia opresyjnego męża i przeprowadza się do Paryża, gdzie rozpoczyna nowe życie. Właśnie, to pięknie brzmiące „nowe życie” sprowadza się do, jak to określa Édouard Louis, jej syn – wolności. Ta wolność to możliwość ubierania się w lepsze rzeczy i pokazania się w nich przed innymi, to wyjście do ekskluzywnej restauracji, do której kiedyś nie miało się wstępu, to możliwość zapalenia papierosa z Catherine Deneuve. Czyli jakieś nienaturalne podporządkowanie się, albo raczej imitacja życia bogaczy. Czy jest w tym jakikolwiek awans intelektualny? Albo emocjonalny? Osobowościowy?

Myślę, że ucieczka matki z prowincji do miasta jest po prostu zapewnieniem sobie podstawowych, koniecznych do zbalansowanego funkcjonowania warunków życia – bez przemocy psychicznej, bez uzależnienia finansowego (chociaż z tym nie tak do końca, bo matka pozostaje jednak na utrzymaniu nowego partnera – przynajmniej jest tak do momentu zakończenie książki). Bez wątpienia nie jest to jednak awans społeczny, nie jest to rozwój osobisty człowieka. Może to dopiero początek w dokonywaniu kluczowych zmian we własnym życiu – w drodze do stanu, w którym na dobre samopoczucie nie będzie wpływała opinia innych, ale ukształtowanie własnych przekonań, w które się wierzy i które można bezkompromisowo realizować. Pod tym względem ta przeprowadzka daje takie możliwości, ale jest to początek tworzenia się wolnej osobowości, a nie już fakt dokonany.

M: Zgadzam się z tobą w tym, że przeprowadzka do Paryża polegała tu w głównej mierze na takim ułożeniu sobie życia, aby odzyskać równowagę. Z życia Moniki znika przemoc, pojawia się szczęście i wolność. Ale zupełnie inaczej rozumiem to, czym jest dla niej wolność. 

W mojej ocenie nie chodzi tu o rzeczy materialne, które zresztą wcale nie są jej udziałem. Bo ona nadal kupuje w tanich supermarketach na obrzeżach Paryża. Nigdy nie wyjechała za granicę. Co więcej, nie zarabia, jest finansowo zależna od swojego partnera. To, że syn zaprasza ją do drogiej restauracji, a matka pyta, czy mogą zamówić szampana, nie odczytuję jako objaw imitacji życia bogatych, lecz sprawienie sobie drobnej przyjemności, spróbowanie czegoś, do czego wcześniej nie miało się dostępu. W tej samej kategorii są ciuchy, makijaż czy biżuteria.

Jej prawdziwa wolność polega na tym, że nagle sama może decydować o sobie, nikt jej nie narzuca roli społecznej, nikt jej nie poniża. Jej życie stało się po prostu godne. I przede wszystkim: ona w końcu czuje, że jest kobietą.

Louis pisze: „Zaczynając opowieść o tobie, chciałem po prostu opisać historię kobiety, ale dociera do mnie, że to historia osoby, która walczyła o prawo do bycia kobietą, przeciwko nieistnieniu, na jakie skazywało cię twoje życie i życie z moim ojcem.”

Oczywiście, nie ma tu mowy o awansie klasowym, bo przeprowadzka do miasta nie jest takim awansem. Zwróćmy uwagę, że Monika nie ma przyjaciół w swojej dzielnicy, bo mieszkające na tej samej ulicy kobiety z klasy średniej patrzą na nią z góry. Jej integracja nie powiodła się do tego stopnia, że Louis zadaje pytanie: „Czy zmiana nadal pozostaje zmianą, jeśli jest do tego stopnia ograniczona przemocą klasową?”.

Ale nie wiem, czy ten awans klasowy jest jej w ogóle potrzebny. Udało jej się wyzwolić z najgorszego rodzaju patriarchatu, wyrwała się z życia, w którym była przedmiotem. Teraz odzyskała swoją podmiotowość, jest szczęśliwa. Stale to powtarza.

Tym jest właśnie tytułowa metamorfoza. Niektóre jej zachowania czy odmieniony wygląd to tylko pochodna. Największa zmiana dokonała się w niej samej: w sposobie myślenia o sobie jako kobiecie. W tym sensie jest to według mnie bardzo głęboki awans zarówno intelektualny jak i emocjonalny.

K: Książkę kończą słowa, w których autor pisze, iż chce, aby ta „opowieść o niej [o matce] stworzyła jej rodzaj domu, w którym mogłaby się schronić” – to całkiem ambitne założenie.

M: Wspomniałeś, że ta książka musiała się zrodzić z miłości do matki. W pełni się z tym zgadzam, bo u Louis widać ogromne pokłady empatii i chęć zrozumienia swoich rodziców. Z tego powodu mam dużo uznania dla tego młodego autora.

I choć ta metafora książki jako schronienia wydaje mi się trochę kiczowata, to przez literaturę niektórzy załatwiają swoje prywatne sprawy. Jest tu niewątpliwie jakaś próba zbudowania na nowo więzi ze swoją matką. (Zresztą podobnie Louis próbował to zrobić ze swoim ojcem w „Kto zabił mojego ojca?”, co przecież odróżnia go od postawy Didiera Eribon. I to niech będzie też kolejny dowód na to, że warto pisać o tym samym, bo można dojść ostatecznie do zupełnie różnych wniosków.)

To bez wątpienia książka głęboko refleksyjna i introspektywna, bo Louis nie tylko próbuje zrozumieć doświadczenia swojej matki, jej motywacje i przemiany, ale też ponownie zgłębia swoją własną tożsamość i pochodzenie. Tym razem z perspektywy matki. Z tego rodzi się na pewno akceptacja, której być może matka Edouarda potrzebuje i którą będzie postrzegała jako pewien rodzaj miejsca, w którym czuje się zrozumiana i wspierana. I w tym sensie ta książka będzie dla niej schronieniem.

K: Oby tak się właśnie stało. A nam jako czytelnikom życzę z kolei, abyśmy mogli doświadczać również metamorfoz, tym razem literackich, czytając kolejne książki Edouarda Louisa. 

Maćku, dziękuję za rozmowę! Do usłyszenia w kolejnym odcinku!