#83 Rok 1984, George Orwell

Na miły book - podcast literacki
Na miły book - podcast literacki
#83 Rok 1984, George Orwell
Loading
/

W ramach cyklu „Klasyczne brzmienie” rozmawiamy o „Roku 1984”. Dlaczego dystopia George’a Orwella nie traci na aktualności? Po co komu nowomowa? I co zrobić, gdy Wielki Brat zapragnie naszych umysłów? Partnerem cyklu jest Audioteka, oferująca największy wybór audiobooków po polsku! www.audioteka.pl.

Wybrane fragmenty odcinka: Rok 1984, George Orwell

Wybrane fragmenty zostały spisane maszynowo i nie muszą odzwierciedlać chronologii rozmowy ani nie są dokładną transkrypcją całego jej przebiegu.

Kamil: Cześć! Witajcie w kolejnym odcinku podcastu „Na miły book” i w drugiej odsłonie cyklu „Klasyczne brzmienie”. Rozmawiamy w nim o klasycznych dziełach literackich, które wysłuchaliśmy w wersji audio. Partnerem cyklu „Klasyczne brzmienie” jest Audioteka, oferująca największy wybór audiobooków po polsku. Tylko dobrze opowiedziane historie!

Dziś, razem z Maćkiem, bierzemy na tapetę dzieło epokowe, a mianowicie „Rok 1984” Georga Orwella. Będziemy więc w tym odcinku skupiać się na tym czy ta futurystyczna dystopia ma w sobie coś aktualnego dla dzisiejszego odbiorcy, dla dzisiejszego człowieka, zwrócimy uwagę na pasjonujący (i niepokojący jednocześnie) mechanizm tworzenia nowomowy w celach czysto politycznych i spróbujemy odpowiedzieć sobie na to nurtujące, orwellowskie pytanie – czy władza może przejąć świadomość i kompletnie unicestwić potencjał intelektualny obywateli.

Cześć Maćku!

Maciek: Dzień dobry, cześć! Zanim powiemy o samej fabule, dodajmy, że słuchaliśmy różnych audiobooków. Kamil sięgnął po Wydawnictwo Muza, audiobook czytany przez Jerzego Radziwiłowicza. Ja z kolei słuchałem audiobooka Wydawnictwa Potop, czytał Wojciech Masiak, w tłumaczeniu Juliusza Mieroszewskiego. Koniec końców okazało się, że chyba słuchaliśmy tego samego tłumaczenia, ale różnych głosów.

Tak, dzisiaj mówimy o książce niezwykłej. Właściwie chyba powinniśmy powiedzieć: o mrocznej przepowiedni. To jest książka, o której powiedziano już niemal wszystko, natomiast ma ona tę cechę, że każde pokolenie czyta ją inaczej. Dlatego dzisiaj przede wszystkim chciałbym porozmawiać z Tobą o tym, jak my i nasze pokolenie ją odczytuje. Bo nie wydaje mi się, aby dla nas była to książka wyłącznie o polityce i rządach.

Ale może zacznijmy od tego, w jakich okolicznościach ta powieść powstała.  

Kamil: „Rok 1984” wydany został 8 czerwca 1949 roku w Wielkiej Brytanii. Jak się można domyślić, na oficjalne polskie wydanie trzeba było długo, długo czekać, bo cenzura PRL-owska nie myślała dopuścić do obiegu książki, która traktowała przecież wprost o systemie totalitarnym i jego zgubnym wpływie na życie obywateli. A więc pierwsze oficjalne polskie wydanie datuje się na rok 1988 (czyli 40 lat po brytyjskiej premierze), ale już od roku 1980 książka była publikowana w postaci przedruków w wydawnictwach niezależnych – tzw. „drugiego obiegu”.

Maciek: Faktycznie, ta powieść powstała tuż po II wojnie światowej. Uważa się, że Orwell skończył ją w 1948, właściwie „na świeżo” po przeżytych latach najgorszych europejskich reżimów. Natomiast dlaczego autor nazwał ją „Rok 1984”? Tego do końca nie wiemy. Tytuł nie daje się łatwo zinterpretować. Z fabuła wiąże go to, że akcja powieści dzieje się właśnie w tym roku. I to tyle.

Istnieje natomiast kilka hipotez. Począwszy od tej, że 1984 to anagram 1948, roku, w którym ta książka została ukończona. I to jest wersja lansowana przez samego autora. Ale też np. Orwell był wielkim fanem Jacka Londona, którego dystopia „The Iron Heel” również działa się w 1984. Inna możliwość mówi o tym, że bohater powieści Winston Smith miał 39 lat, czyli tyle, ile w 1984 roku miałby adoptowany syn Orwella. Itd. itd.

Myślę, że dla Orwella rok 1984 był już wystarczająco odległy – to jedno, dwa pokolenia dalej – wystarczająco dużo, aby móc umieścić w nim futurystyczną dystopię. A jednocześnie na tamte czasy było to dość wiarygodne, tzn. faktycznie nic nie stało na przeszkodzie, aby za 35 lat losy świata właśnie tak się potoczyły.

Kamil: O Orwellu mówi się jako o wizjonerze – bo problematyka, jaką podejmował w swoich dziełach (i w „Roku 1984”, i w „Folwarku zwierzęcym”) ziściła się w wielu późniejszych niż jego czasy tyraniach. Pamiętać jednak należy, że „Rok 1984” powstawał w okresie, kiedy wzrastały dwa wielkie totalitaryzmy: hitlerowski i bolszewicki. George Orwell miał więc dobre poletko doświadczalne do obserwacji, a że obserwatorem był fantastycznym, to wszelkie niuanse polityczne przeniósł w uniwersalny sposób do swoich powieści. Dodatkowo, w 1936 roku George Orwell był dziennikarzem w Hiszpanii, gdzie trwała wojna domowa – to bez wątpienia również pozwoliło mu wychwytywać, będąc w centrum wydarzeń, groteskowe formy, jakie przyjmowały rządy totalitarne.

Maciek: Dlatego wspomniałem, że możemy mowić o czymś w rodzaju mrocznej przepowiedni. To prawda, że książka jest wizjonerska. Bo o ile Orwell mógł wydedukować pewne kwestie geopolityczne, o tyle nie miał prawa wiedzieć, że inwigilacja będzie wspierana przez technologię tak bardzo, jak dzieje się to dzisiaj. Sądzę, że to właśnie dopiero teraz jego wizja realizuje się niemalże w pełni.

Kamil: Wchodząc w samą fabułę, choćby na chwilę, dobrze jest zwrócić uwagę na nową mapę świata, jaką w powieści stworzył Orwell. Świat w „Roku 1984” tworzą trzy walczące ze sobą nieustannie supermocarstwa oraz tereny neutralne. Tymi mocarstwami są Oceania – o której wiemy najwięcej, bo mieszka tam główny bohater książki, Winston Smith (i Ocenia, to nie tak jak dzisiaj tylko okolice Australii, ale przede wszystkim obszary Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych i innych państw), Eurazja i Wschódazja. Wszystkie te mocarstwa to totalitaryzmy tylko w różnych formach – Oceania to ideologia angsocu, czyli angielskiego socjalizmu, Eurazja to neobolszewizm, a Wschódazja to tak zwany kult samozniszczenia, czyli ideologia nie-ja.

Ale przejdźmy do Oceanii, bo to na jej podstawie Orwell kształtuje całą wizję antyutopijnego społeczeństwa – można powiedzieć, kieruje do nas swoją przestrogę. W Oceanii społeczeństwo jest skrajnie klasowe, tworzą je:

– Partia wewnętrzna, czyli wyżsi funkcjonariusze partyjni, pełniący najwyższe urzędy państwowe;

– Partia zewnętrzna, czyli szeregowi członkowie partii;

– oraz Prole (jakieś 85% populacji), czyli proletariusze, klasa pracująca, którzy w opinii partii są „podludźmi”, niemającymi ani własnej opinii, ani niestanowiący zagrożenia dla władzy – po prostu niewarci uwagi. Jednak to właśnie prole mają swobody, których nie ma partia zewnętrzna. Ta marginalna dla partii większość społeczeństwa może okazywać sobie miłość, może uprawiać hazard, może wyznawać religię, czyli wszystko to, co średnim partyjniakom się zakazuje i za co trafiają do aresztu. Mówiło się, że „prole i zwierzęta są wolne”.

Maciek: To jeden z wielu paradoksów tej powieści: najniższa grupa społeczna cieszy się największymi swobodami. Bohater powieści, Winston Smith, jest z kolei średniakiem partyjnym. Pracuje w Ministerstwie Prawdy, w którym – jak nazwa wskazuje – zajmuje się… kłamstwem. Zadaniem Winstona jest bowiem wprowadzanie poprawek w gazetach i różnego rodzaju pismach poprzez zmienianie nagłówków, treści artykułów itd. Innymi słowy, Winston przeinacza fakty, fałszuje historię, zajmuje się szeroko rozumianą dezinformacją. Nie robi oczywiście tego wg własnego uznania, jest tylko narzędziem: wykonuje otrzymane instrukcje.

Tu warto wspomnieć o pozostałych ministerstwach. Bo oprócz tego, które pod szyldem Prawdy zajmuje się przekłamywaniem, mamy jeszcze: Ministerstwo Pokoju, zajmujące się prowadzeniem wojny, Ministerstwo Miłości, które prześladuje obywateli i torturuje więźniów, i Ministerstwo Obfitości, którego nadrzędnym celem jest pilnowanie, by społeczeństwo żyło w nędzy.

Cały system, na czele którego stoi Wielki Brat, jest mocno nadzorowany. Szczególnie inwigiluje się szeregowych członków partii, w których domach instaluje się teleekrany – urządzenia podsłuchujące rozmowy, monitorujące nie tylko zachowanie ale i np. mimikę, a także służące do nadawania propagandowych komunikatów. W mieście i poza nim instaluje się mikrofony. 

Służby stosują również prowokacje. Podpuszczają tych, którzy mogliby się złamać, którzy sygnalizują, że są przeciwko partii. Później oczywiście są aresztowani, torturowani, wyciąga się z nich dowolne zeznania. To brzmi znajomo i mamy świadomość, że brzmi to też absurdalnie. Ale w powieści Orwella absurd goni absurd. Najlepszym dowodem niech będzie Policja Myśli, która może cię aresztować za niefortunne, zakazane prawem przemyślenia. 

Sama myśl może być zbrodnią…

Kamil: Kiedy ostatnio rozmawialiśmy o „Chołodzie” Szczepana Twardocha, przywołaliśmy teorie Ludwiga Wittgensteina o języku, który ma wpływ na nasz sposób postrzegania świata.

W „Roku 1984” język jest bardzo ważnym instrumentem w rękach władzy. My do tej pory analizowaliśmy zawsze rozwój języka – fakt iż bogatszy język to szansa na dostrzeżenie większej ilości powiązań w świecie. Tym razem musimy mówić jednak o regresie języka, czyli celowym zawężeniu jego złożoności i objętości. Wszystko w celu zawężenia świadomości obywateli. Partia wydaje kolejne słowniki, które wprowadzają zmiany do oficjalnego języka. Komunikacja ma być oczywista, ma być prosta i jednoznaczna.

Skoro emocje, stany uczuciowe takie miłość, przyjaźń, pożądanie są elementami zagrażającymi partii w jej mniemaniu, należy z języka usunąć słowa niejednoznaczne, czyli te które związane są właśnie z emocjami. W nowomowie w Oceanii nie ma więc takich słów jak: uczucia, niepewność itd.

Redukuje się także bogactwo językowe, różnorodność słowną – w Oceanii nie ma już określenia brzydki. Po co używać dodatkowego słowa, skoro można całe spektrum słowotwórcze odnieść do słowa ładny i coś brzydkiego nazwać nieładnym, a coś bardzo ładnego plus ładnym. Podobnie nowomowa rozprawia się z innymi częściami mowy, na przykład przysłówkami – według jej zasad nie powiemy już, że samochód jedzie szybko, tylko pędnie. A więc słowa związane z prędkością odniesiemy do tematu głównego pęd i od niego stworzymy czasownik, przymiotnik i przysłówek – czyli kolejno pędzić, pędny (a nie szybki) i pędnie (a nie szybko). Nie powiemy już iść, tylko krokać i nie kupować, a sklepać. Taki język prowadzić ma obywateli do komunikacji oczywistej, bez cienia wątpliwości. Programuje konkretne schematy myślowe, bez ryzyka na odstępstwa, na własne interpretacje znaczeniowe, na doszukiwanie się niuansów i różnic.

Maciek: Podoba mi się, jak powiedziałeś, że najczęściej rozmawiamy w naszym podkaście o rozwoju języka. Faktycznie, zazwyczaj zwracamy uwagę na nowe głosy, nowe sposoby przekazania informacji, nowe sposoby narracji. Tymczasem tu mamy do czynienia z niszczeniem słów, degradacją języka.

W świecie Winstona słowa znikają, są wymazywane. Słownictwo się kurczy. Wszystko po to, by ograniczyć myślenie obywateli. Wielki Brat chce w ten sposób wyeliminować myślozbrodnię, bo skoro sama myśl może być zbrodnią, to wystarczy przecież usunąć problematyczne słowa. Gdy ich nie będzie, nie będzie ich można pomyśleć. Jeśli nie można ich będzie pomyśleć, nie dokona się myślozbrodnia. To oczywiście nie wydarzy się może w jednym pokoleniu, może będzie trzeba kilku dekad, aby ludzie zapomnieli pewne słowa. Aczkolwiek należy pamiętać, że Wielki Brat zna przecież sposoby, aby przekonać kogoś, że 2+2=5.

Fascynująca jest wizja języka jako jednego z najpotężniejszych narzędzi. I jeszcze bardziej fascynujące jest zaprezentowane przez Orwella kontrolowanie sposobu myślenia poprzez ograniczanie języka. 

Przypomina mi się znowu ta prastara funkcja pisarzy i pisarek, która polega na nadawaniu rzeczom różnych nazw. Możemy się zastanowić, co zatem się stanie, jeśli zniknie jakieś słowo, np. „góra”. Ktoś kiedyś zobaczył górę i tak ją nazwał. I teraz: jeśli nagle to słowo zniknie, jeśli zostałoby w jakiś niewytłumaczalny sposób usunięte z naszych umysłów, to jak zaczniemy nazywać górę? A może zaczniemy ją ignorować? Może będziemy patrzeć na krajobraz i gór nie będziemy widzieć?

Jakiś czas temu głośnym echem odbiły się badania językoznawców z brytyjskiego Uniwersytetu Surrey. Badano społeczność afrykańskiego plemienia Himba z północnej Namibii. Wyróżnia się ono tym, że ma dwa razy mniej słów do określenia kolorów niż mieszkańcy cywilizacji zachodnich. Na przykład istnieje jedno słowo na opisanie barwy białej lub żółtej, albo jedno na stwierdzenie, że coś jest czerwone lub niebieskie.

W trakcie badania członkom plemienia pokazywano plansze z różnymi kolorami. Z łatwością rozpoznawali kolory, na które mieli różne słowa, natomiast nie potrafili wskazać planszy niebieskiej pokazanej pośród plansz czerwonych. Nie potrafili odróżnić koloru niebieskiego od innych kolorów. Nie mieli odrębnego słowa na kolor niebieski, więc nie widzieli go jako odmienny od czerwonego. Co ciekawe, świetnie rozpoznawali za to różne odcienie zielonego, bo na każdy z tych odcieni mieli odrębne słowo. Dla badaczy z kolei te odcienie były niemal nie do odróżnienia – wszystkie były po prostu kolorem zielonym.

Jak widać, wizja manipulowania językiem, aby wpływać na nasze myślenie, nie jest tak zupełnie odrealniona.

Zresztą, skoro rozszerzanie języka jest poszerzaniem naszych granic, to oczywiste będzie, że jego zawężanie ogranicza nasz światopogląd. Pierwszy przykład z naszego podwórka: feminatywy. Dlaczego walka o feminatywy jest tak zażarta? Bo ich pełna akceptacja oznaczałaby przyznanie racji środowiskom feministycznym, które walczą z patriarchatem. Feminatywy mają na celu wyrównanie statusu pomiędzy mężczyznami i kobietami. Zwróćmy uwagę, że ich przeciwnikami są głównie środowiska mocno konserwatywne.

Kamil: Audiobook z Audioteki, którego słuchałem po treści właściwej książki zawierał aneks, który tłumaczył zasady tworzenia nowomowy w Oceanii. I jest to zdecydowanie fascynujący proces, nie tylko ze względu na samo słowotwórstwo, ale również ze względu na spostrzeżenia Orwella o relacji język-świadomość. Posłuchajcie zresztą tego przykładu zdania wypowiedzianego w nowomowie i mowie starej.

Nowomowa: Staromyślaki bezkiszkoczują angsoc.

Zdanie analogiczne znaczeniowo w mowie starej brzmi: Ludzie, których światopogląd ukształtował się przed rewolucją nie rozumieją socjalizmu angielskiego we właściwy emocjonalny sposób.

Maciek: A to „bezkiszkoczują” to od czego? (Ja ten aneks czytałem wiele lat temu, ale w moim audiobooku go nie było.)

Kamil: Kiszkoczuć to ślepo i entuzjastycznie coś akceptować. Pewnie jest to tak bezwarunkowy entuzjazm, że wyraża się na poziomie fizycznym – gdzieś w kiszkach, jak „motyle w brzuchu”. A dodając przed tym czasownikiem nowomowy przedrostek „bez” tworzymy zaprzeczenie. I tak oto mamy pełne znaczenie.

Kamil: Przez lata o „Roku 1984” powiedziane zostało już bardzo wiele, ale ciągle możemy na nowo interpretować nawiązania tej powieści do czasów nam obecnych. Ile  takich nawiązań widzisz?

Maciek: Widzę ich bardzo dużo i tak jak wspomniałem na początku: wydaje mi się, że wizja Orwella spełniła się nie w latach 80 czy 90, tylko właśnie teraz. Powiedzmy, że w ciągu ostatnich dwóch dekad.

Począwszy od Wielkiego Brata, słynnego Big Brother, który na stałe zadomowił się w naszej popkulturze. Kogoś, kto podgląda, inwigiluje. W powieści nie wiemy, czy Wielki Brat to konkretna osoba, jakiś lider czy po prostu emanacja partii. Natomiast myślę, że przez lata odczytywaliśmy Wielkiego Brata dosłownie – jako inwigilujące rządy. Dzisiaj jest jasne, że Wielkim Bratem są korporacje technologiczne.

Nie chcę siać postrachu czy brzmieć zbyt spiskowo, ale faktem jest, że jesteśmy śledzeni na każdym kroku. Nasz telefon komórkowy jest jednocześnie nadajnikiem do przesyłania naszego położenia. Jeśli np. korzystamy z geolokalizacji, dostawca usługi wie, którędy i gdzie chodzimy, gdzie właśnie przebywamy, jak dużo czasu spędzamy w sklepie A, a ile w restauracji B. Wie wszystko o naszych nawykach: o której wychodzimy z domu, czy chodzimy do kościoła, jaką mamy orientację seksualną czy poglądy polityczne. To wszystko naprawdę da się wyciągnąć z tego typu danych. Oczywiście, sprzedaje nam się to pod płaszczykiem „fajnych funkcji”,  np. oferując aplikację do liczenia kroków. Albo możliwość tagowania się w konkretnych miejscach, aby nasi znajomi wiedzieli, gdzie przebywamy.

Może nam się wydawać, że te funkcje faktycznie są nam przydatne. Podobnie jak to, że fajnie jest otrzymywać spersonalizowane reklamy produktów, które po prostu nas interesują, czy propozycje filmów w streamingu, dopasowane do naszych gustów. Ale czy na pewno? Cena, jaką za to płacimy, jest olbrzymia. Bo to nie tylko inwigilacja ale i powolne kształtowanie naszych wyborów konsumenckich. Nawet nie mamy świadomości tego, że ktoś podejmuje te decyzje za nas.

Nie wydaje ci się czasami, że jesteśmy podsłuchiwani? Wiele lat temu m.in. Amazon zaprezentował gamę urządzeń sterowanych głosem. Aby jednak można było wywołać urządzenie, musi ono mieć stale włączony mikrofon, aby mogło nas usłyszeć. Podobnie jest z telefonami i różnego rodzaju asystentami głosowymi. Korporacje twierdzą, że w żadnym razie nas nie podsłuchują. Myślę, że mówią prawdę. A jednocześnie wielokrotnie mi się zdarzyło rozmawiać o czymś naprawdę szczegółowym, po czym kilka godzin później otrzymywałem spersonalizowane reklamy na ten temat. Jakiś czas temu w domu organizowaliśmy nawet coś w rodzaju testów i niestety wychodziły mocno na naszą niekorzyść.

Poza tym wszystkim jest też inwigilacja pod pozorem zapewnienia bezpieczeństwa. Ten rodzaj inwigilacji jest nam łatwiej zaakceptować. Ktoś nam mówi bowiem, że ta kamera czy ten skaner są niezbędne, aby uniknąć kolejnego ataku terrorystycznego.

Kamil: To jest bardzo interesujące nawiązanie, o którym mówisz – szczególnie zauważenie powiązania pomiędzy podglądaniem czy podsłuchiwaniem, a kształtowaniem naszej świadomości, naszych potrzeb. Korporacyjna metodyka wydaje się jednak o tyle korzystniejsza dla nas (a może wręcz przeciwnie?), że oferuje nam mniej lub bardziej pozorny komfort materialny, natomiast mieszkańcy Oceanii żyli zazwyczaj w ubóstwie i bardzo dojmujących ograniczeniach materialnych, dlatego pewnie im dużo łatwiej było zauważyć, że coś jest nie tak i że zapewnienia partii są zwykłym łgarstwem. Oczywiście, tak jak wspominałeś, aparat policyjny funkcjonował tak sprawnie i tak bezlitośnie, że Winston stwierdził nawet w pewnym momencie, że największym wrogiem obywatela jest jego układ nerwowy, który za pomocą mimiki, gestów, słów wypowiedzianych przez sen może zdradzić prawdziwe przekonania człowieka. To może prowadzić albo do beznadziejnego protestu jednostki, który zapewne skończy się aresztem, albo do totalnego podporządkowania się retoryce władzy i akceptacji coraz większym absurdów. Takich jak na przykład dwójmyślenie.

Maciek: Wspaniałe, słynne zdanie z powieści: „Kto rządzi przeszłością, w tego rękach jest przyszłość; kto rządzi teraźniejszością, w tego rękach jest przeszłość.” O współczesnym dwójmyśleniu można mówić dużo, ale głównie w kontekście polityki, a tego nie chcę robić. Zostawię więc tak to zdanie jako dowód na to, że tę książkę powinien przeczytać każdy.

Kamil: Oczywiście to pojęcie dwójmyślenia w powieści Orwella przyjmowało abstrakcyjne formy, gdybyśmy mieli za kryterium przyjąć logikę czy prawdomówność. Niech przykładem będzie jedna jedna z dewiz partyjnych, czyli Wojna to pokój, wolność to niewola, ignorancja to siła. Aby partia mogła funkcjonować musiała nauczyć obywateli wyznawania dwóch sprzecznych poglądów i wierzenia w oba naraz. Prowadziło to oczywiście do relatywizowania prawdy, jako elementu dotychczas niezaprzeczalnego. Nie ma więc prawdy. Trzeba przyznać, że jest to uczucie obezwładniające, natomiast może też przejść w rutynę, jeśli powtarzane jest non stop. I tak jak mówisz – obecnie takie dwójmyślenie dotyczy przede wszystkim sfery politycznej, gdzie nie ma już jednoznacznych autorytetów historycznych, zmienia się retorykę a propos wydarzeń, o których jeszcze kilka czy kilkanaście lat temu mówiło się zupełnie inaczej, podważa się zdania ekspertów, powołuje się na ich miejsce swoich, wybiera się fragmenty historii do potwierdzania własnych reguł. Ale wystarczy!

Maciek: Chciałbym jeszcze powiedzieć o tym, że istnieją już takie społeczeństwa jak to przedstawione przez Orwella. Od wielu lat w taki sposób funkcjonuje przecież Korea Północna. Propaganda, inwigilacja, kult partii i wodza, indoktrynacja już od małego, izolacja na arenie międzynarodowej, opresyjne służby, tortury, wymuszanie zeznań. To wszystko już tam jest.

Ale w podobną stronę, może nieco bardziej cywilizowaną (albo tak tylko nam się wydaje), idą np. Chiny. Wspomniałem dzisiaj o teleekranach, które monitorują obywateli. Takie rzeczy są już obecne w Chinach. Wszechobecne kamery śledzą obywateli, rozpoznają ich twarze i przyznają punkty za zachowanie. Możesz dostać punkty, jeśli segregujesz odpady, i możesz je stracić, gdy np. grasz za dużo w gry komputerowe. Punktuje się również to, jakie strony przeglądasz, co piszesz w sieci, jakich masz znajomych. Jeśli masz za mało punktów, nie masz dostępu do niektórych usług. Nie możesz np. iść na studia, czekasz dłużej na przyjęcie do lekarza, nie dostaniesz kredytu, nie zarezerwujesz pokoju w dobrym hotelu, nie zostaniesz wpuszczony do prestiżowej restauracji.

Po raz kolejny muszę przywołać serial „Czarne lustro”. Jeden z odcinków w przerysowany sposób pokazuje, jak może wyglądać nasze życie kontrolowane przez tego typu system zaufania społecznego. Tzn. jak żyłoby nam się w świecie, w którym obowiązuje ranking obywateli i przyznawane są nam punkty. Dla nas to wciąż groteskowa dystopia, dla wielu mieszkańców Chin to rzeczywistość – rzeczywistość w świecie, w którym na jednego mieszkańca przypada 1,5 kamery przemysłowej.

Ale nie jest mi trudno wyobrazić sobie, że pewnego dnia ktoś nam powie, że tego typu system – mniej lub bardziej podobny – jest niezbędny, jeśli chcemy powstrzymać falę jakiegoś nowego terroryzmu. Czyli znowu: jeszcze większa inwigilacja w zamian za obietnicę bezpieczeństwa.

Jedyną nadzieję daje to, że punkt ciężkości przesunął się nieco z rządów na korporacje. Przynajmniej w naszej cywilizacji. Mam na myśli to, że już zauważono, że korporacje technologiczne zbierają dane o nas na masową skalę. Zarówno na poziomie Big Data jak i personalnym. I że to może być niebezpieczne. W związku z tym rządy próbują w jakiś sposób to uregulować – pojawia się prawo ograniczające tego typu działania. Być może, gdyby ten środek ciężkości był usytuowany bardziej po stronie rządzących, nowe prawo nie byłoby wdrażane tak ochoczo.

Kamil: To ja ze swojej strony dodam jeszcze jeden motyw z „Roku 1984”, który moim zdaniem nie mógłby zrealizować się w obecnych realiach. Mam na myśli prowadzenie wojny. Ten mechanizm „sztucznej wojny” był przedstawiony przez Orwella jako celowy, aby nie dopuścić do zmian społecznych i do obalenia partii. Miał prowadzić do zachowania klasowości, która była gwarantem, że znaczna część społeczeństwa nigdy nie wykształci się na tyle, aby podważać ideologię partyjną. Należało więc prowadzić produkcję sprzętu wojskowego, ale produkcja ta nie miała doprowadzić do zwiększenia się dobrobytu i zamożności mieszkańców – dlatego też była to produkcja sprzętu wojennego, który ulegał zniszczeniu na urojonym froncie, a produkcja krajowa musiała wytwarzać nowy ekwipunek w zamian. Partia zachowywała więc kontrolę nad klasą robotniczą, a jednocześnie produkcja nie przynosiła pieniędzy państwu i obywatelom, bo zapotrzebowanie wojenne to taka studnia bez dna. Myślę, że dzisiaj nie ma już społeczeństw lub ich występowanie można policzyć na palcach jednej ręki, które pozwalają rządzącym na utrzymanie stałej nędzy przy jednoczesnym wysokim nakładzie pracy.

Maciek: Powtórzę, że to jest książka kultowa i taka, którą każdy musi przeczytać. Tę powieść uznaje się za jedną z najważniejszych powieści XX wieku, znajduje się na liście 100 największych dzieł światowej literatury, mimo że – warto o tym wspomnieć – przed Orwellem podobne dystopie pisali inni. Mieliśmy „Nowy wspaniały świat” Huxley’a z 1932 (wiem, że czytałeś tę książkę), mieliśmy „My” Zamiatina z 1921. 

Ale to chyba Orwell przewidział najwięcej, czego dowodem jest tak wiele fraz z jego powieści, które na stałe weszły do naszego języka: społeczeństwo orwellowskie, pokój 101, 2+2=5, policja myśli (stąd opowiadanie P. Dicka „Raport mniejszości” i jego świetna ekranizacja), wspomniany już Wielki Brat itd. To jest też książka, która nieustannie inspiruje innych twórców i twórczynie, a już niedługo będziemy mogli przeczytać tę powieść napisaną od nowa ale z punktu widzenia Julii, ukochanej Winstona. Taką książkę pisze właśnie amerykańska pisarka Sandra Newman. Spadkobiercy Orwella zgodzili się na użycie uniwersum z powieści „Rok 1984”.

Na koniec dodam jeszcze dwa słowa na temat audiobooka. Słuchaliśmy wersji czytanej przez jednego lektora. Słuchało mi się tego świetnie i eksperymentowałem z prędkościami 1,25–1,5. Ostatnie 3h wysłuchałem na najwyższej prędkości i nie miałem żadnych problemów ze zrozumieniem. Przy czym warto zaznaczać, że to jest proza klasyczna, trochę rozrzedzona. Orwell dosyć długo dryfuje wokół niektórych zagadnień i jeśli coś przegapimy w pierwszej chwili, to za chwilę to i tak do nas wróci. Jest to pewne odkrycie: książki „przegadane” wydają mi się łatwiejsze w słuchaniu.

Czytałem tę powieść przed laty i cieszę się, że wybraliśmy ją teraz w wersji audio. To świetna forma na odświeżenie klasyki i sprawdzenie, czy ponowne przeczytanie książki zmienia coś w jej interpretacji. W tym wypadku tak właśnie było.

Zapraszamy na nasz Instagram, gdzie możecie dołączyć do rozmowy o książce.

Partnerem cyklu „Klasyczne brzmienie” jest Audioteka, tylko dobrze opowiedziane historie i największy wybór audiobooków po polsku!