#95 Wszystkie szczęśliwe rodziny, Hervé Le Tellier

Na miły book - podcast literacki
Na miły book - podcast literacki
#95 Wszystkie szczęśliwe rodziny, Hervé Le Tellier
Loading
/

Czy Tołstoj miał rację, że każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób? Jak nieszczęśliwi są biedni, a jak bogaci? W dzisiejszym odcinku po raz kolejny przyglądamy się francuskiej rodzinie. Tym razem mieszczańskiej. Tłum. Wiktor Dłuski. Wydawnictwo Filtry.

Wybrane fragmenty odcinka: Wszystkie szczęśliwe rodziny, Hervé Le Tellier

Wybrane fragmenty zostały spisane maszynowo i nie muszą odzwierciedlać chronologii rozmowy ani nie są dokładną transkrypcją całego jej przebiegu.

Maciek (M): Cześć, dzień dobry. Witamy w kolejnym odcinku naszego podcastu. Cześć, Kamilu! O czym dzisiaj porozmawiamy?

Kamil (K): Dzień dobry, wszystkim! Cześć, Maćku! Bierzemy dzisiaj na tapetę książkę Hervé Le Telliera “Wszystkie szczęśliwe rodziny”. I tutaj chciałoby się od razu uzupełnić ten tytuł inną słynną literacką frazą: “Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób”. I rzeczywiście to pierwsze zdanie z “Anny Kareniny” Lwa Tołstoja było bezpośrednią inspiracją dla francuskiego pisarza, który stworzył książkę, o której dzisiaj porozmawiamy.

“Wszystkie szczęśliwe rodziny”, wydane przez Wydawnictwo Filtry i przetłumaczone przez Wiktora Dłuskiego, są autobiograficzną opowieścią o samym autorze i o jego najbliższych, szczególnie o jego matce, dziadku i ojczymie. Książka w języku oryginalnym wydana była już w 2017 roku, u nas jest to pozycja świeża, tegoroczna, nietracąca jednak w żaden sposób na aktualności. 

O KSIĄŻCE „WSZYSTKIE SZCZĘŚLIWE RODZINY”

M: Przypomnę, że Hervé Le Tellier gościł już w naszym podkaście. Półtora roku temu omawialiśmy “Anomalię”, we Francji powieść bestsellerową, która zdobyła Nagrodę Goncourtów i pobiła wiele rekordów na tamtejszym rynku literackim. Została również świetnie przyjęta w Polsce, gdzie także była jedną z najchętniej czytanych powieści. Sam poleciłem “Anomalię” wielu osobom, bo w całej rozciągłości zgadzam się z Javierem Cercasem, przewodniczącym hiszpańskiego jury Nagrody Goncourtów, który powiedział o tej książce, że ma “coś, co mają wyłącznie wielkie powieści: jest łatwa do czytania i trudna do zrozumienia.”

Myślisz, że podobnie jest ze “Wszystkimi szczęśliwymi rodzinami”? Że łatwo się czyta tę książkę, ale trudniej ją zrozumieć?

K: Nie czytałem “Anomalii”, więc nie wiem, skąd trudność zrozumienia tamtej książki może się brać, ale w przypadku “Wszystkich szczęśliwych rodzin” mógłbym powiedzieć, że to książka, którą czyta się lekko, bo jest dobrze napisana, momentami bardzo frywolna i komiczna, a mimo wszystko jej wydźwięk jest obciążający i bolesny. Co jednak w przypadku opowieści o rodzinie nie jest specjalną nowością…

M: Przyznam, że czyta się ją świetnie, bo Le Tellier jest wspaniałym pisarzem: bardzo precyzyjnym, posługującym się świetnym językiem. A przy tym czujemy, że jest erudytą, czego dowody znajdziemy w każdym rozdziale tej książki. Ale nie ma tu żadnej zagadki czy skomplikowanej gry z czytelnikiem, więc pod tym względem nie jest to książka aż tak trudna do zrozumienia. Ale jest za to pełna niuansów, a także nawiązań do sztuki, głównie literatury. Le Tellier przywołuje dziesiątki książek, których brak znajomości może w jakimś sensie utrudnić zrozumienie detali, ale nie jest to w żadnym razie przeszkoda w czytaniu. Na pewno jednak ta książka wymaga ogromnego skupienia, aby nie przegapić detali.

Myślę, że warto zaznaczyć, że to jest książka zupełnie inna niż “Anomalia”. Przede wszystkim jest z zupełnie innej półki. Nie jest to książka rozrywkowa. Nie jest to powieść. 

Jest to tekst wpisujący się we francuską tradycję pisania biograficznego z naciskiem na klasy, pochodzenie, konflikty i napięcia wewnątrzrodzinne. Oczywiście jest to kontynuacja pisania Annie Ernaux, Didiera Eribon i Edouarda Louis. Uśmiecham się, bo raptem trzy tygodnie temu rozmawialiśmy o “Zmaganiach i metamorfozach kobiety” Edouarda Louis i mogłoby się wydawać, że trochę męczymy ten temat, ale nowość od Le Tellier zainteresowała mnie z dwóch powodów. 

 Po pierwsze, Le Tellier rozlicza się ze swoją matką, chociaż możemy powiedzieć że właściwie rozlicza się z rodzicami (a dokładniej: z matką, ojcem i ojczymem). Te problemy rozlewają się dalej na całą rodzinę. I w tym kontekście warto rozmawiać o tej książce zaraz po Louis, bo pojawiają się tu pewne różnice, które wydają mi się ciekawe.

Po drugie, ta książka w naturalny sposób domyka ten temat. (Myślę też, że w naszym podkaście to będzie też dobra książka na zamknięcie tego tematu i na dłuższy czas opuścimy literacką Francję.) A domyka dlatego, że Le Tellier pisze z innego punktu niż wymieniona wcześniej trójka, która pochodzi z klasy robotniczej. Le Tellier opisuje swoją rodzinę z punktu widzenia mieszczanina, członka rodziny majętnej, takiej, w której dziedziczy się tajne konta w Szwajcarii, a pieniądze, a nawet pewna rozrzutność finansowa, są stałą częścią paryskiego życia rodziny Le Tellier.

K: Właśnie. I ze względu na różnice w pochodzeniu tych autorów mogłoby się wydawać, że relacje rodzinne będą odmienne. A jednak nie – u Le Telliera są one również skomplikowane, przykre i pełne problemów, co u wspomnianych Ernaux, Eribona i Louisa.

Tak jak już powiedziałeś, Le Tellier ma korzenie mieszczańskie i to w tej najwyższej warstwie mieszczaństwa. Jego ojczym, po którym nosi nazwisko, pochodzi ponadto z rodu arystokratycznego, tak przynajmniej twierdzi. Pieniędzy w każdym razie w domu autora nie brakuje – i to na poziomie jego dzieciństwa, ale również w pokoleniu dziadków i potem rodziców. Są wyjazdy zagraniczne, domki letniskowe, mieszkania w Paryżu i różne zaskakujące spadki po dalekich wujach i ciociach, co już nam powiedziałeś. No ale jednak ten dostatek nie równa się dobrym relacjom rodzinnym, nie równa się zrozumieniu czy równowadze pomiędzy członkami tej rodziny. Problemy wydają się mieć inny charakter niż te opisywane przez Ernaux czy Louisa, ale pozostają chyba na tym samym poziomie skomplikowania i zawiłości… choć coraz bardziej wydaje mi się, że źródło problemów w tych dwóch światach, w tych dwóch klasach – robotniczej i mieszczańskiej – jest jednak takie samo, a różnica tkwi tylko w sposobie materializowania się tych problemów. Ale o tym jeszcze powiemy.

Poszczególne rozdziały książki “Wszystkie szczęśliwe rodziny” to próba przyjrzenia się kolejnym członkom rodziny autora. Od dziadka Rafaela, który, można powiedzieć, był ostoją tej rodziny, spajał wszystkich, brał pod skrzydła, tych którzy tego potrzebowali, jednocześnie reprezentując postawę dumnego, białego Francuza –ksenofoba i rasisty – przez ojczyma autora Guy’a Le Telliera, człowieka-marionetkę, podporządkowanego kompletnie matce autora, czyli Marcelinie, która stanowi według mnie główny punkt odniesienia w tej familijnej opowieści. Jest to kobieta głęboko wpływająca na życie swojego syna, zawłaszczająca przez większość życia jego emocje w sposób toksyczny, stale odnosząca swoje życiowe decyzje do życia innych, obarczająca innych (szczególnie swoją siostrę, ciotkę autora) za własne niepowodzenia i gorsze samopoczucie. Jednym słowem wampirzyca energetyczna, z której, mam wrażenie, powodu Hervé Le Tellier napisał tę książkę.

JESTEM POTWOREM

M:  Jego matka jest osobą okropną. Jest zaborcza, wyniosła, nie szanuje ludzi, prowadzi fasadowe życie, ma przerośnięte aspiracje. Lista jest długa. I to ma bardzo poważne konsekwencje w relacjach z synem.

To, co przykuło moją uwagę w pierwszej chwili, to bezkompromisowa szczerość pisarza w opowiadaniu o swojej rodzinie oraz naruszenie pewnego tabu. Mianowicie Le Tellier od pierwszych stron przyznaje się do pewnego rodzaju obojętności emocjonalnej wobec swoich rodziców. 

Książka zaczyna się takimi słowami: 

“Nie kochać rodziców – to byłoby gorszące. Gorsząca byłaby myśl, czy jest, czy nie jest hańbą nie znajdować w sobie, mimo młodzieńczych wysiłków, tak powszechnego uczucia miłości zwanej synowską.”

Po czym przywołuje pewne zdarzenie z czasów, gdy miał 12 lat. Rodzice wyszli z domu na kolację, co nie zdarzało się często, Hervé został w domu, czytał książki, gdy nagle zadzwonił telefon. I o czym w pierwszej kolejności pomyślał chłopiec? Ano nie o tym, że to zapewne matka, która dzwoni, by powiedzieć, że wrócą z ojcem później albo wręcz przeciwnie: że już wychodzą z restauracji i zaraz będą w domu, tylko o tym, że dzwoni żandarmeria, aby powiadomić o wypadku samochodowym i śmierci rodziców. Mały Hervé zdaje sobie jednak sprawę, że jego myślom o potencjalnej śmierci rodziców nie towarzyszy żaden niepokój. A gdy słyszy w słuchawce nie głos żandarma, lecz głos matki, czuje ukłucie rozczarowania.

Le Tellier kwituje to słowami: “wtedy zrozumiałem, że jestem potworem.”

To zdanie skojarzyło mi się trochę z ostatnio omawianą przez nas w naszym cyklu “Klasyczne brzmienie” “Rzeźnią numer pięć” Kurta Vonneguta. Nie tylko dlatego, że zwrot o potworze pojawia się w tym pierwszym rozdziale kilkukrotnie, właśnie w kontekście śmierci rodziców, ale przede wszystkim dlatego, że niesie za sobą podobny ładunek obojętności, który zarzucałeś Vonnegutowi. Z tą oczywiście różnicą, że Le Tellier widzi tu u siebie jakąś winę, dlatego nazywa sam siebie potworem. 

Ale chciałbym zwrócić uwagę naszych słuchaczy i słuchaczek na temat niekochania własnych rodziców. Sam Le Tellier gdzieś pod koniec książki pisze, że ów brak miłości i oddalenie jest największym tabu.

Myślę, że tak szczere wyznanie na początku tej książki nadaje jej ton i jest próbą postawienia ważnych pytań, na które mamy znaleźć odpowiedź w kolejnych rozdziałach. Skąd bierze się taka obojętność? Czy winę za jej pojawienie się ponoszą dzieci czy rodzice? I przede wszystkim czy jest dopuszczalna, czy obraża poczucie przyzwoitości?

K:  Ja nie do końca wierzę w tę obojętność autora względem rodziców, a już tym bardziej względem matki. Hervé Le Tellier nie jest przykładem jakiegoś nihilistycznego buntownika ani w latach dziecięcych, ani później. I właśnie dlatego uważam, że to pytanie, które zadałeś – “skąd bierze się ta obojętność?” – jest bardzo zasadne, bo nie jest to obojętność ot tak, być może nawet nie jest to wcale “obojętność”, a jakieś inne uczucie. Coś na zasadzie zrozumienia, że rodzice są w twoim życiu źródłem pewnego konfliktu na poziomie osobowości, pewną przeszkodą w rozwoju w tym kierunku, w którym chciałbyś, aby ten rozwój się dokonywał. Więc może nie jest to “obojętność”, ale coraz bardziej świadome poczucie, że rodzice nie dzielą z tobą podobnych wartości i że emocjonalnie jesteś im bardzo daleki. I tutaj musielibyśmy przede wszystkim skupić się na matce, która jak już wspomniałem, jest źródłem potężnego zgrzytu.

M: Ta obojętność emocjonalna jest konsekwencją pewnego rozczarowania tym, że twoi rodzice są tak bardzo odmienni od twoich oczekiwań, a jednocześnie jest też dowodem wysokiej inteligencji i samoświadomości autora. Przez fazę buntu pokoleniowego oczywiście przechodzi większość nastolatków. Ale w tym wypadku ten bunt nie ustał. Mamy do czynienie z sytuacją skrajną.

MATKA MARCELINA LE TELLIER

K: Marcelina, matka Hervégo Le Telliera jest osobą głęboko nieszczęśliwą, w moim odczuciu. I pozwala sobie tę frustrację przenosić na innych. Przenosi ją na swojego drugiego męża, w zasadzie dyktując mu to, jak ma żyć. Przenosi to na syna, kiedy wymusza na nim określone życiowe decyzje: czy to zrobienie doktoratu, aby ona sama mogła nazywać go “doktorem” w towarzystwie innych, czy zupełnie deprecjonując jego wybory miłosne i lekceważąc wybrankę jego serca. Przenosi to na siostrę, którą bez powodu oskarża o romans z własnym mężem. I w końcu pozwala sobie przenosić własne frustracje na ludzi zupełnie obcych, szczególnie na tych, na których, we własnym mniemaniu, może sobie odreagować, jak pani sprzedająca w supermarkecie. Matka Le Telliera przyjmuje w tej książce, a w zasadzie pełni w życiu autora rolę “stereotypowego ojca”, który wymaga, krytykuje i o którego uwagę trzeba walczyć, nieustannie i bez większego powodzenia. O takich relacjach słyszało się przecież niejednokrotnie, ale właśnie częściej na linii ojciec-syn niż matka-syn. 

Zupełnie uderzającym momentem tej książki był dla mnie list, jaki autor napisał własnej matce. “Mamo, nie wiem, dlaczego wciąż musimy się kłócić, ale tak bardzo bym chciał, żeby to się skończyło. Przede wszystkim dlatego, że od Twoich wyrzutów robię się chory z poczucia winy. (…) Mamo, kocham Cię. Nie umiem Ci tego powiedzieć, a Ty pewnie stwierdzisz, że nie potrafię też tego okazać, ale każdy z Twoich napadów i paroksyzmów wściekłości załamuje mnie na długo. (…) Stoję pod murem Twojego gniewu, nawet nienawiści i cierpię przez to. Nie wiem, jak ten mur obalić”.

Sam powiedz, czy takie słowa mogą być napisane przez człowieka obojętnego względem adresata?

M: No cóż, między miłością a nienawiścią jest bardzo cienka linia. I często jedno nie wyklucza drugiego. Można się świadomie oddalić od swoich rodziców, a jednocześnie ich kochać. Bo to oddalenie jest po prostu mniejszym złem. Le Tellier pewnie chciałby, aby było inaczej, bo pewnie każdy w podobnej sytuacji by chciał, i dlatego pisze taki list. Ale skoro nie może być inaczej, to trzeba się okopać na bezpiecznej pozycji. A taką jest dla niego zachowanie dystansu.

WSZYSTKIE SZCZĘŚLIWE RODZINY

M: Jak już wspomniałeś, tytuł tej książki jest oczywiście nawiązaniem do pierwszego zdania z “Anny Kareniny” Tołstoja: “Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa po swojemu”. Pod koniec książki Le Tellier przywołuje ten cytat i przyznaje, że nie wie, czy Tołstoj miał rację.

Ja też nie wiem. Zacząłem się nad tym zastanawiać w pewnej skali mikro, tzn. koncentrując się na omawianych przez nas w tym podkaście francuskich książkach. Gdy przyjrzymy się rodzinie Ernaux, Eribon, Louis oraz Le Tellier nie wiem, czy możemy faktycznie powiedzieć, że każda z nich jest nieszczęśliwa na swój sposób? Bo aby to stwierdzić, musielibyśmy pochylić się nad źródłem tego nieszczęścia.

W pierwszej chwili pomyślałem oczywiście, że nie jest nim pochodzenie klasowe, lecz po prostu brak miłości. A później naszły mnie pewne wątpliwości.

Pamiętam, że ostatnio zarzucałeś Louis, że pisze o robotniczym pochodzeniu, które implikuje wszelkie nieszczęścia. Wszystko, co złe, przydarza się ludziom ubogim, a mieszczański Paryż to piękny świat, do którego należy aspirować. Tak przynajmniej wg ciebie zdaje się pisać Louis.

Na początku pomyślałem, że książka Le Tellier rozwiąże ten spór. Bo oto mamy przykład na to, że można pochodzić z francuskiej klasy średniej, mieszczańskiej – i też być nieszczęśliwym. A więc bogate życie w Paryżu nie jest rozwiązaniem. Naturalnie nie chcę, aby to brzmiało jak jakieś odkrycie, bo jest to dla nas rzecz absolutnie jasna, oczywista, do tego banalna. Chodzi po prostu o to, że może się wydawać, że nieszczęście rodzinne nie wynika w prostej linii z pochodzenia. Że nie ma czegoś takiego jak determinizm klasowy, mimo jasnego przekonania o tym, że mniej uprzywilejowanym ludziom jest po prostu dużo trudniej na starcie.

Ale potem zacząłem zastanawiać się, z czego wynika brak miłości w rodzinach Ernaux, Eribon, Louis, Le Tellier. U Ernaux był to dystans społeczny między nią a ojcem, dystans tak wielki, że Ernaux nazywa go “rozłąką w miłości”. U Eribon czy Louis było to głównie niezrozumienie wynikające z orientacji seksualnej, uświadomionej sobie w wyniku emancypacji i awansu klasowego, u Eribon tak silne, że autor niemal wyrzekł się swojego ojca. A u Le Tellier było to zauważenie już we wczesnych latach, że jego rodzice reprezentują pewne wartości i poglądy, z którymi on się nie utożsamia, np. to, że zamożna matka nie szanuje osób u niej pracujących, pomiata ludźmi z klas mniej uprzywilejowanych itd.

 A więc brak szczęścia we wszystkich tych rodzinach wynika z faktu nierozumienia się ze swoimi rodzicami, utraty pewnej zdolności komunikacji i skrajnej różności. Mówiąc potocznie: “dzieci nie nadają na tych samych falach co rodzice”.

K: To jest właśnie to, o czym napomknąłem na początku, a Ty to teraz rozwijasz, z czego się bardzo cieszę. Bez wątpienia też widzę ten brak “nadawania na jednych falach” pomiędzy rodzicami i dziećmi, ale… sięgnąłby głębiej. Bo często jest przecież tak, że się nie rozumiemy, ale potrafimy akceptować swoje różnice. Ta akceptacja różnych poglądów i niewymuszanie na innych tego, by myśleli tak jak my, wynika z nabycia pewnego szacunku i wyrozumiałości względem drugiego człowieka, szczególnie względem człowieka, który jest nam bliski. Rodzic kochający jest akceptujący i nie próbuje przedłużyć swojego światopoglądu na życiu swojego dziecka. Mam wrażenia w ogóle, że miłość to umiejętność akceptacji, coraz szerszej i głębszej, umiejętność nie obarczania bliskiej osoby swoimi kryteriami oceny.

I jeśli mówisz o braku “nadawania na tej samej fali” między rodzicem i dzieckim, to ono może wystąpić i zdecydowanie w tym przypadku wystąpiło, ale nadal w takiej sytuacji może pozostać szacunek i akceptacja, czyli coś, co łączy się w bezwarunkową miłość. I tego zabrakło zdecydowanie w rodzinie Hervégo Le Telliera. Z czego to wynika? Możemy domyślać się, że matka autora, która była w okresie dzieciństwa niedowartościowana ze względu na porównywanie się do bardziej pewnej siebie, ładniejszej i bystrzejszej siostry, wykształciła w sobie niechęć do samej siebie, co z kolei wygenerowało niechęć do innych. To oczywiście przedstawienie schematu w dużym uproszczeniu, ale zakładam, że jej dzieciństwo to właśnie ten okres, w którym cierpiała szczególnie na brak miłości i akceptacji, których potem też nie potrafiła dać swojemu dziecku.

M: Ale tutaj mamy do czynienia ze skrajnością i w grę wchodzą rzeczy fundamentalne. Matka Le Tellier prezentuje np. zachowania, które uniemożliwiają nabranie do niej szacunku. Są pewne poglądy, których nie można akceptować, nawet jeśli to twoja bliska osoba.

Przyszła mi do głowy pewna myśl, że może matka Le Tellier nie zachowywałaby się w ten sposób, gdyby nie była taka mieszczańska, gdyby nie miała dostępu do tego całego bogactwa. I kusi mnie takie uproszczenie, że znowu wszystkiemu winne jest pochodzenie.

Wiem, że nie możemy tego przenieść na skalę makro i zastosować wobec całego świata, byłoby to raczej absurdalne, ale mocno zwróciła moją uwagę właśnie ta zależność, wspólna w jakimś sensie dla tych czterech rodzinnych opowieści. Że nieszczęścia kolejnych pokoleń wynikają z niezgody na zastany konstrukt, który został ukonstytuowany przez pochodzenie rodziców. I że jednym objawia się to dopiero po osiągnięciu awansu społecznego, a innym – jak w przypadku Le Tellier – jakikolwiek awans nie jest w ogóle potrzebny, aby to zauważyć.

Co innego uwiera te dzieci, ale powód jest ten sam. Jest nim niezgoda na to, co reprezentują sobą rodzice, a co wydaje się być efektem ich pochodzenia.

K:  Myślę, że nie możemy oddzielać rozwoju emocjonalnego i warunków materialnych, w których żyjemy od siebie. One w połączeniu dopiero składają się na naszą kondycję ogólną, na naszą reakcję względem świata. To co powiedziałeś przed chwilą, że może matka Le Telliera nie zachowywałaby się w ten sposób, gdyby nie miała dostępu do bogactwa jest według mnie bardzo prawdopodobne. Braki emocjonalne z okresu dzieciństwa w połączeniu z tak zwanym rozpieszczeniem to chyba wybuchowa mieszanka, szkodliwa dla otoczenia takiej osoby, ale szczególnie destrukcyjna i trudna do opanowania dla niej samej.

M: Możliwe jednak, że wtedy zaszłyby inne okoliczności, np. te, które znamy z książek Ernaux, Eribon i Louis. Dlatego podejrzewam, że to błędne koło.

PISARSTWO JAKO PRÓBA REKOMPENSATY

M: Zmieniając temat, bardzo mnie w tej książce ujął pewien koncept pisarstwa jako rekompensaty. To coś, o czym już kilka razy rozmawialiśmy w tym podkaście, chociażby przy okazji Margaret Atwood i jej wykładów “O pisaniu”, gdy pisarka przekonywała nas, że pisanie jest ożywianiem, próbą wskrzeszenia umarłych. Ale także przy okazji Ernaux, która pisarstwo zawdzięcza swojej przedwcześnie zmarłej siostrze i która pisze po to, aby spłacić pewien dług wobec niej. A teraz przy Le Tellier, który wyznaje: 

“Wiem też, że ponieważ nie mogłem żyć w świecie moich rodziców, ani w ogóle w świecie, który był, bo nie mogłem w nim oddychać, chciałem go zmienić, zanim jeszcze przyszło pragnienie wymyślenia innego świata – mojego, mojej osobistej kreacji, w którą wciągnę innych. Pisanie miało być moim przywilejem, pozwolić mi korzystać ze świata po wielokroć…”

A więc zarówno u Atwood, Ernaux jak i Le Tellier pisanie bierze się z potrzeby zaspokojenia jakiegoś braku, nieistnienia, jakiegoś “nie ma”, jak powiedziałby Mariusz Szczygieł. Skoro nie było czegoś, czego pragnąłem, co teraz to sobie stworzę, choćby na papierze.

Bardzo mnie ten moment zasmucił w bądź co bądź dosyć śmiesznej i ironicznej książce. No może nie tyle zasmucił, co po prostu ujął.

A muszę przyznać na koniec, że emocje to mój największy zarzut wobec tej książki. Uważam, że było ich za mało, przez co ta książka – choć, podkreślmy to, naprawdę świetnie napisana – nie przywiązała mnie do siebie. I chyba w opisywaniu swojej matki już bardziej podobał mi się miejscami histeryczny Louis. 

Ale nie wiem, czy wynika to z pewnej analityczności tego tekstu, suchego opisywania faktów, co pasowałoby przecież do Le Tellier jako przedstawiciela szkoły OuLiPo – Warsztatu Literatury Potencjalnej – przypomnijmy: ekskluzywnego klubu pisarzy, który ma swoje cele, a jednym z nich jest pisanie książek, jakby były jakimiś maszynami, które należy zbudować w oparciu o matematyczne wzory. A może winny jest tu czytelnik, czyli ja, ostatnio rozkojarzony, żyjący trochę z głową w chmurach… A może winne jest po prostu zmęczenie francuskiego materiału 😉

ZAKOŃCZENIE

K: Kiedy czytam powieści autobiograficzne, takie jak ta, przychodzi mi do głowy za każdym razem pytanie “czy byłbym w stanie odtworzyć chronologicznie wydarzenia w życiu swojej rodziny i znaleźć między nimi powiązania przyczynowo-skutkowe, tak jak robi to Le Tellier?”. Zastanawiałeś się kiedyś nad tym? W jaki sposób to zrobić? Może przeglądając zdjęcia w albumie i próbując przypominać sobie danych okres, osoby z tego okresu, własne emocje, które w jakiś sposób zostały w naszej pamięci i potem układać te wydarzenia w chronologii, doszukując się związków: dlaczego stało się tak, a nie inaczej? Dlaczego ktoś postąpił właśnie tak? Dlaczego pewne wypowiedziane zdania w naszej rodzinie, kiedy byliśmy dziećmi, były dla nas niezrozumiałe? Może teraz nabierają sensu, kiedy patrzę na dotychczasową oś czasu swojego życia globalnie? Zastanawiam się nad tym, bo nie wiem, czy potrafiłbym stworzyć taką logiczną, spójną historię swojej rodziny, jaką stworzył Le Tellier.

M: Wydaje mi się, że to, co robią ci wszyscy pisarze i pisarki, jest jednak pewnym kompromisem między faktami a prawdą wyobrażoną. Bo czym innym jest czysta praca genealogiczna, a czym innym próba odpowiedzi na pytania, które postawiliśmy na początku. Ten rodzaj pracy opiera się w dużej mierze na domysłach, jest obarczony niedoskonałością pamięci, z pewnością zawiera też jakąś dozę fikcji literackiej, świadomej lub nie. Po prostu obawiam się, że wyniki mojego dochodzenia byłyby tylko jedną z wielu możliwych opcji. A to zniechęca mnie do tego typu poszukiwań.

Ale przyznam, że twoje pytania są bardzo kuszące.

Kamilu, dziękuję ci za rozmowę. Słyszymy się wkrótce! Cześć!