#74 Przygodne rozważania, Elena Ferrante
Włoska powieściopisarka i brytyjski dziennik. Redakcja The Guardian sporządza listę 51 zagadnień, które wysyła co tydzień Elenie Ferrante. W zamian ona na każdy z zadanych tematów pisze krótki felieton. Są o tym, co ludzkie: miłość, strach, śmierć; i o tym, co banalne: rośliny, bezsenność, śmiech. Ale też o literaturze, bo Ferrante pisze swoje teksty z pozycji powieściopisarki. A to każe nam się im przyjrzeć ze szczególną uwagą. Tłumaczenie: Lucyna Rodziewicz-Doktór. Wydawnictwo Sonia Draga
Wybrane fragmenty odcinka: Przygodne rozważania, Elena Ferrante
Wybrane fragmenty zostały spisane maszynowo i nie muszą odzwierciedlać chronologii rozmowy ani nie są dokładną transkrypcją całego jej przebiegu.
Maciek (M): „Przygodne rozważania” to zbiór felietonów, które Elena Ferrante pisała w trakcie jednego roku – dokładnie od 20 stycznia 2018 do 12 stycznia 2019 – na łamach „The Guardian”. Teksty ukazywały się co tydzień i każdy dotyczył innego tematu. W ten sposób powstało 51 króciutkich felietonów. Tematy narzucał „The Guardian”, co było efektem umowy między pisarką a redakcją. Właściwie to był wymóg autorki. Zgodziła się na pisanie felietonów przez rok, jeśli otrzyma serię pytań, na którą będzie odpowiadać.
Myślę, że autorka potraktowała to zadanie jako pewne wyzwanie pisarskie. Oraz coś, co mogłoby też ją ustrzec przed nudą. Wyobrażam sobie, że to musiało być niezwykle stymulujące otrzymywać co tydzień jakieś zagadnienie, o którym za kilka dni musisz oddać tekst.
Sama Ferrante przyznaje, że zafascynowała ją taka forma współpracy. Bardzo odmienna od pisania powieści, które jest nieograniczone czasem i potrafi zająć kilka lat. A tutaj był rygor, dyscyplina czasowa, narzucony temat, mało czasu na redakcję, mało czasu na wymyślenie tego, jak poprowadzić tekst.
Chyba właśnie z tego względu te teksty są bardzo krótkie. Mieszczą się na niewiele ponad jednej stronie A4. Dodatkowo każdy z nich jest ozdobiony ilustracją Andrei Uciniego. Są to oryginalne ilustracje, które pojawiły się też w „Guardianie”.
W efekcie książka ma niewiele ponad 100 stron i można ją przeczytać w 2 godziny, chociaż nie polecam tego robić.
Kamil (K): Dlaczego?
M: Bo mam wrażenie, że gdy przeczyta się 51 felietonów na raz, to niewiele się zapamięta. Może jakiś ogólny obraz i raptem kilka złotych myśli. To jest chyba też mój zarzut do tej książki. Tzn. ja wolałbym, żeby to były eseje a nie felietony. Felieton jest jednak formą lekką, a gdy mamy do czynienia z taką autorką, to aż chciałoby się czytać coś bardziej erudycyjnego.
Znowu przypomina mi się książka napisana przez Ferrante przed laty, o tytule „Frantumaglia”. I czekam, aż w końcu polski wydawca po nią sięgnie. To jest zapis wywiadów i korespondencji między autorką i wydawnictwem, które opisują proces pisania. Czytałem je w wersji angielskiej, ale jednak wolałbym sięgnąć po nie po polsku. I tamte teksty miały większy ciężar, były bardziej konkretne. Bardziej interesujące dla teoretyków literatury. To też pewnie książka bardziej niszowa, w czym można upatrywać braku polskiego wydania do tej pory.
K: O czym pisze Ferrante? Jakie zagadnienia podesłał jej „Guardian”?
M: Nie chciałbym powiedzieć, że Ferrante pisze wyłącznie o sprawach lekkich. Bo tak nie jest. Ona w tych felietonach występuje z pozycji powieściopisarki. Wobec tego dużą część tekstów poświęca literaturze i te teksty wydały mi się najbardziej interesujące. Z tym że były po prostu za krótkie. To są przebłyski myśli, które należałoby rozwinąć. Nie zdążysz się jeszcze dobrze zafascynować jakąś ideą, którą Ferrante przedstawia, a tekst już się kończy.
No ale z tych literackich tekstów możemy się np. dowiedzieć, co autorka sądzi o nowościach literackich, fikcji i prawdzie, wykrzykniku i wielokropku, przymusie pisania, ekranizacjach powieści, literackim talencie albo np. o różnicach między prozą a poezją czy wykorzystywaniu liryzmu w powieściach itd. itd.
Pozostałe felietony dotyczą wszelkich spraw, z którymi spotykamy się w życiu: od miłości i związków po śmierć, rośliny i bezsenność. Sporo jest też tekstów feministycznych. Jest też nawet wątek polski.
Wszystkie teksty są napisane świetnym językiem. Wiele z nich też zaskakuje. Gdybym zadał ci temat „Szczęśliwe dzieciństwo”, o czym byś napisał?
Większość z nas pewnie podeszłaby do tematu dosłownie. Tymczasem Ferrante zauważa, że dzieciństwo jest szczęśliwe tylko na zdjęciach. Pisze, że dokumentujemy tylko postępy i sukcesy. Na zdjęciach i filmach nie ma tego, co autorka nazywa „bolesną stroną dorastania, dziecięcych smutków i trudu istnienia”. I na koniec stawia taką hipotezę, że być może jej własna wnuczka gdy dorośnie i zechce obejrzeć te wszystkie zdjęcia z dzieciństwa, które jej zrobiono, to się na nich nie rozpozna. Bo uzna, że z kogoś tak szczęśliwego i beztroskiego nie mogła wyrosnąć kobieta, która jest udręczona życiem.
Jest w tym myśleniu coś wspaniałego, ale też niewygodnego. A z pewnością coś, co można odnaleźć w wielu książkach Ferrante. Ona często podnosi temat dzieciństwa jako okresu wcale nie tylko beztroskiego.
Tego typu niebanalnych podejść do tematu znajdziesz w tej książce bardzo dużo.
K: Wspomniałeś o wątku polskim. Co Ferrante napisała o naszym kraju?
M: Nie tyle o naszym kraju co o polskim twórcy. Właściwie dwukrotnie Ferrante wspomina Stanisława Lema. Raz, by przytoczyć scenę z jego książki „Głos Pana”. To scena, w której dziewięcioletni chłopiec wygłupia się i śmieje do lustra, podczas gdy jego matka znajduje się w stanie agonii. Ten rodzaj śmiechu, który wybucha w najmniej odpowiednim momencie, interesuje literacko autorkę najbardziej.
A drugi raz, gdy mówi o swoim ulubionym filmie, którym jest „Solaris”. Ferrante ogląda go przynajmniej raz w roku. Mowa o wersji Andrieja Tarkowskiego z 1972 roku, która była jedynie inspirowana książką Lema, w przeciwieństwie do amerykańskiej ekranizacji, która pojawiła się w 2002 roku.
Ferrante przyznaje, że książka Lema jest poruszająca i wspaniała, ale mówi, że „nie zobaczyła w niej filmu, jaki zrodziła”. Tarkowski zachwycił autorkę swoją wizjonerską interpretacją. I Ferrante zastanawia się też nad tym, dlaczego nie udało się to Stevenowi Soderberghowi, który zrobił swoją wersję wiele lat później. To są bardzo ciekawe rozważania.
Dla miłośników i miłośniczek kina czy też przekładania języka literatury na język ekranu w tej książce jest przynajmniej kilka felietonów o filmach, reżyserii, ekranizacji czy np. wolności w interpretacji dzieła literackiego.
K: Czy felietony Ferrante pozwalają poznać lepiej samą autorkę – pisarkę, o której przecież niewiele wiemy?
M: Przez chwilę wydawało mi się, że tak.
W odc. 12 naszego podkastu, gdy rozmawialiśmy o „Zakłamanym życiu dorosłych”, mówiłem o pewnej hipotezie, która zakłada, że książki Ferrante w dużej mierze opisują jej własne życie i właśnie dlatego autorka miałaby ukrywać swoją tożsamość. Jej powieści są niezwykle realistyczne i tak szczegółowe, że powątpiewa się w ich fikcyjność. To jest zresztą mało elegancki cios poniżej pasa. Bo jeśli mówimy, że Ferrante spisuje własne życie i dlatego się ukrywa, to jednocześnie zarzucamy jej brak talentu pisarskiego i umiejętności tworzenia fikcji literackiej.
Natomiast jest coś na rzeczy, bo w swoich felietonach Ferrante czasami się odsłania. I gdy mówi np. o kobietach i mężczyznach, miłości, lękach czy ogólnie o świecie, w głowie czytających mogą pojawić się migawki z jej powieści. W moim przypadku tak właśnie było. Miejscami autorka wydawała mi się niezwykle podobna do swoich bohaterek. To oczywiście wcale nie musi oznaczać, że faktycznie tak jest. Pamiętajmy, że felieton jest tekstem pisanym – pisanym tzn. spreparowanym i również może być kreacją literacką.
Wyobraźmy sobie taki szalony plan autokreacji. Pisarz/pisarka nie wychodzą z roli nawet wtedy, gdy piszą artykuł w gazecie albo udzielają wywiadu.
To się wydaje szczególnie interesujące, bo Ferrante jasno zaznacza, że występuje w tych felietonach z pozycji powieściopisarki. Tzn. opisuje świat i schematy nim rządzące tak, jakby pisała powieść. Mówi np. o tym, że napisała te teksty w taki sposób, aby z każdego z nich mogła kiedyś wykiełkować dłuższa forma literacka. Więc nie mamy pewności, czy to, co ona napisała, nie jest wymyślone.
Chyba tylko w bezpośredniej, spontanicznej rozmowie możemy przyłapać kogoś na kłamstwie.
Właśnie dlatego Ferrante mówi też o tym, że spośród wszystkich form wywiadów zdecydowała się na pisemną, tzn. dziennikarz przysyła jej pytania, a ona mu odpisuje. I że ten właśnie model odpowiada jej najbardziej, bo w prosty sposób umożliwia kreowanie siebie na potrzeby wywiady. W rozmowie na żywo czy przez telefon jest to już trudniejsze. A tak Ferrante może trochę wymyślać, jak na prawdziwą powieściopisarkę przystało.
Nigdy nie mamy pewności, czy to, co Ferrante napisała w felietonie czy powiedziała dziennikarzowi w wywiadzie, jest prawdą. Taka wizja wydaje mi się jeszcze bardziej pociągająca niż ta hipoteza o spisywaniu swojego prawdziwego życia.
Dla miłośników i miłośniczek Ferrante jest to pozycja obowiązkowa. A wszystkim im jeszcze raz przypominam o 12. odcinku naszego podcastu, w którym rozmawialiśmy nie tylko o „Zakłamanym życiu dorosłych”, ale i o samej autorce. Kim jest, dlaczego wybrała anonimowość i jakie wątki podejmuje w swojej literaturze? Zachęcam do wysłuchania tamtego odcinka. A dzisiaj mówię: dziękuję i do usłyszenia.