#77 Ośli brzuch, Andrea Abreu

Na miły book - podcast literacki
Na miły book - podcast literacki
#77 Ośli brzuch, Andrea Abreu
Loading
/

Opowieść o dwóch nastoletnich przyjaciółkach, Isorze i Shit, z których jedna jest ślepo wpatrzona w drugą. Shit odkrywa w sobie budzącą się właśnie seksualność, Isora zdaje się wiedzieć o niej już wiele. Isora w ogóle zdaje się wiedzieć wiele, Isora jest „hej do przodu”. Nad nimi ośli brzuch. Pod nimi Teneryfa, w której bebechach znika to, co wyrzuca z siebie Isora. Między nimi bezczelnie odważny język, który Andrea Abreu postanowiła zarejestrować, bo nie zrobiła tego nawet Akademia Języka Kanaryjskiego. Zaciekawieni? Tłumaczenie: Agata Ostrowska, Wydawnictwo ArtRage.

Wybrane fragmenty odcinka: Ośli brzuch, Andrea Abreu

Wybrane fragmenty zostały spisane maszynowo i nie muszą odzwierciedlać chronologii rozmowy ani nie są dokładną transkrypcją całego jej przebiegu.

Ośli brzuch to książka głośna w Hiszpanii. Przybliżysz nam jej sukces wydawniczy?

„Ośli brzuch” ukazał się w nakładzie ponad 60 000 egzemplarzy i jak zapewnia hiszpański wydawca książkę dodrukowywano już 18 razy i to na przestrzeni zaledwie 2 lat. Z kolei, jak informuje ArtRage: Prawa do wydania zostały sprzedane do 22 krajów, El Estudio nabyło prawa do ekranizacji, „New York Times” uwzględnił książkę w gronie najlepszych lektur na lato, „Corriere della Sera” uznała jej tłumaczenie za najlepszy przekład 2021 roku na język włoski, a samą Abreu wyróżniono za „Ośli brzuch” prestiżową Nagrodą im. Dulce Chacón (wśród wcześniejszych laureatów m.in. Javier Marias i Fernando Aramburu).

Spory sukces, a warto podkreślić, że to debiut bardzo młodej pisarki, bo mającej w momencie premiery zaledwie 24-25 lat.
Redaktorka tej książki Sabina Urraca pisze, że Abreu łączy w tej powieści dzikość charakterystyczną dla swojego wieku ze spokojem starej Kanaryjki. I faktycznie tak jest: naturalistyczne opisy, bardzo odważne, czasami wręcz zuchwałe – zuchwałe w taki sposób, w jaki potrafi być bezczelna tylko młodość – łączą się z tu mądrością, powiedziałbym nawet ludową mądrością, którą przypisujemy zazwyczaj ludziom dużo starszym.

W wielu hiszpańskich tytułach czytałem, że to książka w pewnym sensie wybitna. Hiszpańska redaktorka, która sama jest pisarką i dziennikarką, napisała, że gdy pracowała nad tą książką, to poczuła zazdrość, że sama nie umiałaby napisać czegoś takiego. „Ośli brzuch” z pewnością jest książką osobliwą, taką, której nie da się podrobić. To też jedna z tych książek, po przeczytaniu których mówisz: o! czegoś takiego jeszcze nie czytałem.
Choćby już z tego powodu jest niezwykle ciekawa.

O czym traktuje ta powieść?

To historia, która toczy się na Teneryfie w 2005 roku. Bohaterkami są dwie przyjaciółki w wieku dojrzewania. Pochodzą z rodzin robotniczych, mieszkają w niewielkim miasteczku. Matka jednej z dziewczynek sprząta wille, do których przyjeżdżają bogaci turyści, druga dziewczynka nie ma matki, wychowuje się z babcią i ciotką, które prowadzą sklep. Jedna z nich jest narratorką, nie znamy jej imienia – znamy za to jej pseudonim, który brzmi Shit. Druga ma na imię Isora i to o niej Shit głównie opowiada.

Może przeczytam opis wydawcy, bo sam chyba lepiej tego nie streszczę: „Dziesięcioletnia narratorka, zwana Shit, opowiada o swej przyjaźni z Isorą, władczą i odważną dziewczynką, którą wszyscy uwielbiają. Isora ma już włosy łonowe i zaczynają jej się rysować piersi, o co Shit bywa zazdrosna, ale zdecydowanie nie zazdrości przyjaciółce tego, że wychowuje ją okropna babka, która ciągle trzyma Isorę na diecie. Shit robi dla Isory wszystko: obżera się ciastkami, żeby ta mogła się napatrzeć, chodzi za nią do łazienki, gdy Isora sra, loguje się do czatów, aby pisać sprośne rzeczy z nieznajomymi. Ale Shit coraz trudniej dotrzymać Isorze kroku. Przyjaciółka dojrzewa bez niej na pełnych obrotach, a gdy uległość Shit zmienia się w bolesne przebudzenie seksualne, trudno odróżnić pożądanie od przemocy.”

Tu tylko zaznaczę, że wydawca opisuje tę książkę językiem, jakim jest ona napisana. I ten język uderza czytających już od pierwszych stron.
Ale w skrócie: książka jest o przyjaźni dwóch dziewczynek.

Widziałem porównanie do „Genialnej Przyjaciółki” Eleny Ferrante…

Tak, gdy czytamy o przyjaźni dwóch dziewczynek, z których jedna jest niemal ślepo wpatrzona w drugą, tę bardziej odważną, taką „hej do przodu”, jak pisze Abreu, to oczywiście skojarzenie z Ferrante jest naturalne. Ale ono szybko się kończy. Forma jest inna, język zupełnie odległy, obserwacje trochę z innego świata.

Wspólny jest motyw. Motyw przyjaźni, za którą pójdziesz w ogień, za którą dasz się nawet trochę upodlić, której ufasz bezgranicznie, z powodu której cierpisz, gdy dzieje się w niej coś nie tak. Myślę, że wiele osób może się w tym odnaleźć, bo większość ludzi podziela jakieś doświadczenie głębokiej przyjaźni z dzieciństwa – i albo to my byliśmy w kogoś wpatrzeni, albo ktoś w nas.

Oczywiście, ten motyw jest bardzo zdradliwy, bo tak jak u Ferrante, tak też u Abreu te role w pewnym momencie mogą się odwrócić. I nagle ten, kto był„hej do przodu”, zaczyna się bać, a ten, kto fanatycznie wpatrywał się w swojego przyjaciela/przyjaciółkę, nagle czuje się silniejszy. To uczucie przerastania kogoś, kogo uznawaliśmy za niedoścignionego, w obu tych książkach się pojawia. I jest to uczucie niezwykłe, zapewne bardzo interesujące literacko, ale też życiowo. Jeśli masz idola, za którym podążasz, to wyobraź sobie, jakie katharsis musisz przeżyć, gdy nagle uzmysławiasz sobie, że właściwie to jesteś lepszy, umiesz więcej, mniej się boisz itd. Może być też w drugą stronę: zamiast katharsis możesz przeżyć olbrzymie rozczarowanie, gdy okazuje się, że twój idol nie jest tym, za kogo go uważałeś. Przenieśmy to na przyjaźń dzieci i masz świetny materiał na książkę.

W sierpniu opowiadałeś o „Przemieszczeniu” Margaryty Yakovenko – książce również hiszpańskiej. Czytałeś ją wówczas w dwóch wersjach językowych. Jak było tym razem?

Taki był plan, ale tym razem poległem totalnie. Na usprawiedliwienie dodam, że miałem prawo. Ale zanim o tym, to chcę tylko powiedzieć, że to czytanie w 2 językach tej samej książki absolutnie mnie pochłania i fascynuje. To jest przepiękne doświadczenie, trochę będę ckliwy, ale to jest coś, co pozwala lepiej zrozumieć, dlaczego literatura jest tak niesamowita. Że już nie chodzi tylko o same historie, o pradawną czynność opowiadania, ale właśnie o język. Mam wrażenie, że w takim modelu czytania to się po prostu jeszcze bardziej manifestuje.

Natomiast, dlaczego poległem?

Bo ta książka jest pisana wykręconym językiem. To proza bogata w słowotwórstwo, w regionalizmy, eksperymenty językowe ignorujące zasady gramatyczne, a nawet ortograficzne itd. Mamy całe rozdziały pisane ciurkiem, bez interpunkcji, typowe strumienie świadomości pozbawione przecinków i kropek. Zatem formalnie jest to książka bardzo poszukująca i odważna. I tego typu powieść potrafi sprawić trudność w twoim rodzimym języku, a co dopiero w tym, którego się uczysz.

Rozbawił mnie artykuł w El Pais, pt. „Autorka będąca odkryciem literackim, która nie boi się RAE / Hiszpańskiej Akademii Królewskiej” (to instytucja podobna do PAN, która reguluje i rozpowszechnia język hiszpański).

Poza tym Abreu korzysta chętnie z kanaryjskiej odmiany hiszpańskiego, wtrąca sporo słówek lokalnych, i jest bardzo szczegółowa, jeśli chodzi np. o lokalną florę, jedzenie, tradycje itd. O tym pisze też tłumaczka w swojej nocie, że ten przekład był bardzo wymagający i to jej najambitniejsza praca. Więc to jest językowa gratka, niestety nie do przeskoczenia dla mnie, na tym poziomie językowym. Ale oczywiście, co z tego wyciągnąłem, to moje.
Tutaj też trzeba powiedzieć, że tłumaczenie tego typu prozy to jest jakaś wyższa ekwilibrystyka. Ukłony dla tłumaczki. Wyobrażam sobie, jakie katusze muszą przechodzić tłumacze i tłumaczki prozy Masłowskiej czy Witkowskiego, bo nie sądzę, aby w ogóle była taka możliwość, żeby w pełni oddać ich pisanie w obcym języku. Można zaryzykować, że tu – przynajmniej na tym formalnym poziomie – było podobnie.

A możesz podać jakiś przykład tego wykręconego języka?

Np. wspomniałem, że jedna z bohaterek nosi pseudonim Shit, jej przyjaciółka Isora tak na nią mówi, to może zacytuję, dlaczego tak jest. Otóż: „nie miałam włosów na pipce i mama pozwalała mi je tylko podgalać maszynką ja chciałam ogolić się żyletką taty ale tata mi nie pozwalał isora mówiła mi shit całe szczęście że nie masz cycków i chłopaki się z ciebie nie śmieją shit shit mówiła na mnie shit bo gówno to była piękna rzecz śliczna jak gęsta mgła między sosnami isora mówiła że w lesie mieszkają wiedźmy”.

To jest fragment strumienia świadomości, więc przeczytałem go tak, jak został zapisany, jednym ciurkiem.

I jeszcze jeden fragment:

„isora piła kawę z mlekiem skondensowanym jak staruszki siorbała mleko przez słomkę ja chciałam wysiorbać głowę isory żeby wchłonąć ją do swojego ciała jak ta dziewczyna w ciąży z lalką lilú którą pokazywali w reklamach wielki brzuch w środku ciało isory wewnątrz isora całująca mnie od środka w brzuch chciałam zjeść isorę i wysrać ją żeby była moja schować to gówno w pudełku żeby była moja wysmarować tym gównem ściany mojego pokoju żeby wszędzie ją widzieć i stać się nią chciałam być isorą wewnątrz isory isora isora isora pijąca ze szklanki mleko z gofio i mówiąca fak ju in maj lajf isora depcząca mi adidasami po głowie isora miażdżąca mi adidasami głowę isora mówiąca mi shit nie drzyj się nie rób przypału zdajesz sobie sprawę że moja babcia cię słyszy”

To też strumień świadomości, świetnie pokazujący fascynacją, jaką dziewczyna czuję do swojej przyjaciółki.

Zaznaczam, że nie cała książka jest tak napisana.

Pod względem języka i sposobu opowieści książka jest niezwykle naturalistyczna i powiedziałbym też bodlerowska – to widać najlepiej po tym fragmencie: przetworzenie brzydoty w piękno. To jest język bardzo śmiały, który epatuje też seksualnością (tą niezręczną, bo jeszcze dziecięcą, ale już się budzącą). Coś podobnego mieliśmy przecież niedawno w „Przechodząc przez próg, zagwiżdżę” Wiktorii Bieżuńskiej. Tam też autorka stworzyła specyficzny język do mówienia o tego typu seksualności, choć chyba zdecydowanie mniej dosadny, bardziej poetycki nawet.
Abreu wali prosto z mostu między oczy.

Teraz mi się przypomniało, że to jest ten rodzaj języka, który Joanna Bator opisała kiedyś jako „zgniłe brzegi języka”. Tylko że to, co u Bator było zgniłe, z góry było zdefiniowane jako brzydkie, natomiast tu obrócone jest jeśli nie w piękno to przynajmniej w coś bardzo normalnego, codziennego.
Pamiętam, że zaśmiałeś się z tego „shit”, gdy pokazałem ci hiszpańskie wydanie. Tam wydawca zagrał słowem i napisał na obwolucie coś w rodzaju „Shit, 60 000 sprzedanych egzemplarzy”. To teraz już wiemy, skąd to się wzięło.

A skąd wziął się „ośli brzuch”?

Ośli brzuch to zjawisko meteorologiczne, które występuje m.in. w Peru i Chile oraz właśnie na Wyspach Kanaryjskich. Jest to nagromadzenie chmur na bardzo małej wysokości, takie chmury zasnuwają całe niebo i działają jak tarcza słoneczna. Robi się chłodniej. A z kolei gdybyś przeleciał samolotem nad tymi chmurami, miałbyś wrażenie, że lecisz nad jakimś wielkiem morzem chmur i zresztą taką nazwę ma to zjawisko widziane po drugiej stronie. Po polsku to zjawisko nazywa się morzem mgieł i możemy je podziwiać np. w górach.

Natomiast ośli brzuch w tej powieści pojawia się kilka razy, a raz pojawia się w sposób niezwykły. Mianowicie uzmysławia nam, jak Kanaryjczycy, a przynajmniej mieszkańcy tego konkretnego miasteczka, są związani z rytmem natury. Ten fragment pokazuje też styl, jakim napisana jest większa część powieści:

„Od samego świtu niebo zakrywała gęsta czapa chmur, cała dzielnica marzyła, żeby spadł deszcz albo żeby wyszło słońce, obojętne, byle już się tak nie zanosiło nie wiadomo na co. Czasami pragnęliśmy deszczu, tak jak pragnie się, żeby ktoś zadał nam cios nożem w korpus, bo konamy, jak kiedy koty odgryzały ogon i nogi jaszczurkom kanaryjkom albo głowę ostajnicom, a one ciągle rzucały się po ziemi, jakby wcale nie umarły i mogły żyć dalej bez głowy. Tak jak koty bawiły się ich konającymi ciałkami, tak my się czuliśmy, kiedy niebo pogrywało sobie z nami. Kiedy jaszczurki cierpiały, babcia waliła je kamieniem i rozgniatała na ziemi. Ginęły na miejscu, a ja szeptałam pod nosem, że co za szkoda, ale babcia mówiła, że nie, że cierpiały i pragnęły, żeby je dobić.”

Bardzo mnie ten fragment ujął.

Zmierzając do końca naszej rozmowy, myślisz, że autorce potrzebny był taki języki?

W Hiszpanii, podobnie zresztą jak w Polsce, widoczna jest pewna pogarda wobec języka prowincji (np. Andaluzyjczycy mówią zupełnie innym akcentem niż ludzie z Madrytu, gubiąc litery, całe głoski, przez co ich sposób mówienia jest postrzegany przez niektórych za niechlujny). Poza tym, gdy wchodzisz do andaluzyjskiego baru w jakimś pueblo, to nie mówisz do kelnera „Czy może mi pan podać menu, proszę?”. Mówisz: „Przynieś mi piwo”. W hiszpańskim istnieją bardzo wyraźne rejestry językowe… ale też pewien rodzaj językowej nietolerancji.

Wspominam o tym, ponieważ Andrea Abreu spotkała się z podwójną opresją językową. Po pierwsze dlatego, że mówi kanaryjskim hiszpańskim, więc kontynentalni Hiszpanie patrzyli na nią z góry, a po drugie – że na samych Kanarach ludzie z obszarów miejskich patrzą z góry na tych z prowincji. A z niej Abreu pochodzi.

W jednym z wywiadów autorka przyznała, że w pewnym momencie postanowiła pozbyć się kompleksów i uprzedzeń, które miała na temat swojego sposobu mówienia. I postanowiła napisać książkę językiem, którym mówiło się w jej wiosce. Autorka zauważyła, że język jej dzieciństwa nigdzie nie został zarejestrowany. Postanowiła sama to zrobić. Warto też dodać, że istnieje coś takiego jak Akademia Języka Kanaryjskiego, która dba o rejestrowanie języka Wysp Kanaryjskich jako odmiany języka hiszpańskiego, ale okolica, z której pochodzi Abreu, też jest pominięta w słowniku tej Akademii.

I w gruncie rzeczy Abreu mówi, że nie napisała tej książki językiem kanaryjskim tylko kanaryjskim z jej wioski, a więc czymś jeszcze bardziej niszowym. I nazywa ten język „chelismo”, bo takim językiem mówi jej babcia o imieniu Chela.